Pogoda jest dziś daleka od fantastycznej. Szare chmury z wielką precyzją pokryły wstydliwe niebieskie niebo, a słońce postanowiło zastrajkować. Deszcz sączy się delikatnie z góry, a od czasu do czasu ktoś, jak gdyby nigdy nic wylewa pełne wiadro wody z piętra wyżej. Leje. Niby nie jest zimno, bo jakieś 12 stopni to wciąż przyzwoita temperatura, ale w naszym australijskim drewnianym domku bez ogrzewania 12 stopni na zewnątrz oznacza 12 stopni w środku. Siedzę skulona jak przemarznięty kurczak, ratując się herbatą z miodem i próbując przegonić 5 przeziębienie z rzędu. A to wszystko zaczęło się w Hong Kongu, bo w Hong Kongu padał deszcz…
Zwiedzanie Hong Kongu podczas majówki 2014. Australia – Shenzhen – Hong Kong – Makau – Polska – Turcja – Tajlandia – Singapur.
Po całym dniu spędzonym w Makau wracamy do Hong Kongu. Moja energia plasuje się gdzieś na poziomie minus dwa, w związku z czym w 5 minut po odpłynięciu od brzegu usypiam. Dość twarde ramię moje współtowarzysza wydaje się wyjątkowo wygodne. Prom przewala się delikatnie z fali na falę, a ja zapadam w ten najfajniejszy sen – sen po dniu pełnym cudownych wrażeń i emocji! Niestety nie mogę za długo rozkoszować się tą niezwykłą chwilą, bo po niecałej godzinie dobijamy do brzegu.
Wysiadamy w porcie na półwyspie Kwaloon, kawał drogi od naszego hostelu, ale chcieliśmy jeszcze zobaczyć hongkongski Manhattan nocą z położonej na przeciwko Aleji Gwiazd. Jest grubo po 22:00. Część luksusowych sklepów wciąż jest otwarta, zaspokajając potrzeby wymagających klientów. Dior, Prada, Hermes, LV, a potem znowu Dior, Prada, Hermes, LV. Salony powtarzają się, co jakiś czas, tak jakby dyrektor generalny totalnie zapomniał, że kilka dni temu otworzył swój sklep za rogiem. Droga z przystani w stronę Aleji Gwiazd to jedno wielkie luksusowe centrum handlowe rozsiane po obu stronach ulicy.
Wreszcie jesteśmy. Było warto. To jest chyba mój ulubiony widok na Hong Kong. Nie ten za dnia, ten nocą. Nie ten z Victoria Peak, ten z Kawloon na wyspę Hong Kong. Nieposłusznie rozsiane światełka, wielkie kolorowe neony, lustro wody u stóp i przytuleni my. Taki Hong Kong chciałabym zapamiętać.
Niestety ostatnie wrażenie psuje pogoda. Jest środa, wieczorem lecimy dalej, do Europy. Dzisiejszy plan na zwiedzanie Hong Kongu był następujący: z samego rana jedziemy na lotnisko, zostawiamy bagaże w przechowywalni i ruszamy na wyspę Lantau, położoną tuż obok lotniska. Wieżdżamy na górę wagonikami i idziemy odwiedzić wielkiego Buddę. Potem jakiś spacer po okolicy i wycieczka do starej wioski rybackiej Tai O. Nasz cudowny plan (zresztą tak to z planami bywa) beszczelnie psuje pogoda! “Szanowni Państwo. Pogoda w Hong Kongu nie będzie dziś najlepsza. Mniejsze opady deszczu na przemian z większymi opadami deszczu, urozmaicone zajebistym wiatrem. Polecamy pozostać pod dachem, chyba że ktoś ma ochotę na sporą dawkę kataru”.
Zwracam się z prośbą do wujka Google: “Wujku, co robić w Hong Kongu jak pada deszcz?“. “Możecie iść na zakupy drogie dzieci! Przecież Hong Kong to kraina centrów handlowych. Z jednego do drugiego możecie przejść nie wychodząc na dwór, unikając tym samym przemoczenia. Możecie iść też coś zjeść, albo wstąpić na kawę (przecież lubicie). Są też muzea i galerie.” Żadna z odpowiedzi nie jest dla nas wystarczająco atrakcyjna. Łażenie po sklepach to to, czego tygryski nie lubią najbardziej. Wolimy zmoknąć. Głodni jeszcze nie jesteśmy, a kawa w Hong Kongu jakoś nas nie powala. Muzea i galerie są opcją, ale… postanawiamy zrealizować nasz pierwotny plan licząc na to, że na Lantau nie pada, albo pada mniej.
Na lotnisko jedziemy pociągiem Airport Express. Kupujemy bilet w dwie strony. Czemu? O no temu, że kosztuje to tyle samo co w jedną, a my będziemy musieli zawrócić, żeby dotrzeć na wyspę. Na lotnisko docieramy szybko i sprawnie, zostawiamy plecaki, wsiadamy do pociągu, wracamy jedną stację i… okazuje się, że jeszcze długa droga przed nami, bo z lotniska na wyspę Lantau najlepiej jechać autobusem. Jest taniej i dużo szybciej. My jadąc pociągiem nadłożyliśmy niepotrzebnie drogi i przepłaciliśmy. Bywa.
Docieramy wreszcie na wyspę Lantau. Ze stacji pociągów mamy jakieś 5 minut spaceru do stacji kolejki linowej, która przetransportuje nas na samą górę, do wielkiego Buddy. Znowu kupujemy bilet powrotny, ustawiamy się w króciutkiej kolejce i czekamy chwilę na podjazd naszego wagoniku. Po lewej stoi tabliczka “It’s windy today… Bla bla bla”, a my wsiadamy uhahani do naszej szklanej puszki.
Wzbijamy się delikatnie w górę, ziemia powoli się oddala, domki stają się coraz mniejsze i mniejsze, wagonik delikatnie chybocze się na wietrze. Pogrążeni w absolutnej euforii i zachwycie, że nie pada, relaksujemy się na maksa. Nie wiemy co czeka nas za chwilę.
Ostry zakręt w lewo i się zaczyna. Kilka minut później wpadamy do garnka z gotującym się mlekiem. Za oknem mgła, nie widać nic na odległość 10 centymetrów. Szyby zaczynają drgać, rzuca nami z lewej na prawą, słychać pogwizdywanie wiatru wdzierające się przez nieszczelne szyby. Przecież my zaraz spadniemy! Spadniemy i do w dodatku nie wiemy gdzie, bo kompletnie nic nie widać! W ciągu kilku sekund łzy napływają mi do oczu, nerwowo zagryzam wargi i wybucham. Beczę, jak dziecko. Ja nie chcę tu być! Nie znoszę kolejek linowych, mój lęk wysokości pogłębia się z wiekiem, a do tego wykazałam się wyjątkową głupotą czytając tabliczkę ostrzegawczą o wietrze, po czym beztrosko wsiadłam do wagonika. Gdzie się podział mój zdrowy rozsądek? Chyba jednak jestem czasem przysłowiową blondynką…
Przyznaję, bałam się i to nawet bardzo, więc kiedy wreszcie docieramy na szczyt oddycham z ulgą. Uff… Mam ochotę na relaksujący spacer, ale niestety pogoda robi się coraz gorsza. Pada i wieje, więc z naszego planu dnia nici. Biegniemy szybko po stromych, śliskich schodach przywitać się Wielkim Buddą, który skutecznie ukrył się w chmurach.
Potem zbiegamy na dół. Jesteśmy przemoknięci do suchej nitki. Co nam zostaje? Rozgrzać się nieco chińską herbatą z pięknych, pachnących kwiatów, wsiąść w tę nieszczęsną kolejkę i lecieć dalej. Przed nami trasa Hong Kong – Europa, a przed Wami niespodzianka.
Jakbyście mieli ochotę na więcej Hong Kongu zajrzyjcie tutaj do Pojechanej Oli, po wskazówki i porady.
Jeśli podobała Ci się ta opowieść – zostaw komentarz. Albo przekaż dalej! Będzie nam bardzo miło. Julia i Sam.