Czy nowy rok to dobry rok na zmiany? Każdy jest dobry, jeśli tylko czujesz, że zmiany są potrzebne.
Jest 31 grudnia. Siedzę w samolocie, po raz ostatni lecąc gdzieś w tym roku. Szczupła dziewczyna po mojej prawej bawi się słuchawkami od telefonu, a od czasu do czasu zerka w chmury. Ja robię podobnie – zawieszam wzrok za oknem i rozmyślam nad tym, co już było, a może bardziej na tym, co będzie?
Upływające miesiące nie były miesiącami moich marzeń, chociaż analizując je pobieżnie można by pomyśleć odwrotnie – nowa, dobra praca, nawiązanie współpracy z producentem win Jacob’s Creek i z biurem podróży GoForWorld, odwiedziny rodziców, stabilizacja i… zaręczyny. Wszystko na tak!
Wszystko na tak.
Mam jednak wrażenie, że ostatni rok przeleciał mi między palcami, że więcej szans przepadło niż zostało wykorzystanych, że założyłam nie swoje buty i idę w złą stronę, w dodatku pod wiatr. A pretensję mam tylko do siebie samej, bo to nie inni, nie złośliwość losu, nie przypadki, tylko moje własne decyzje sprawiły, że czuję się tak, a nie inaczej.
Więc… czas na zmiany. Małe i duże. Przemyślane i spontanicznie. Czas na podejmowanie ryzyka. Bo nie ma nic gorszego niż wrażenie, że życie leci, a ty chcesz, żeby leciało szybciej.
– Co robisz na Sylwestra? – spytała dziewczyna z siedzenia obok i zaczęłyśmy rozmawiać. Okazało się, że jest stewardessą, a to jej pierwszy Sylwester od siedmiu lat, który spędzi z mężem.
– Lubisz to co robisz? Lubisz latać?
Uśmiechnęła się szeroko.
– Mogłabym to robić nawet za darmo! – odpowiedziała.
Gratuluję zaręczyn i życzę, abyś znowu wędrowała z wiatrem i już nie miała poczucia zmarnowanych szans. Najlepszego i mam nadzieję do zobaczenia gdzieś tam 🙂
Wszystkiego co najlepsze dla Was w Nowym Roku. Tak myślę Julio o tym co napisałaś…z mojego punktu widzenia jeżeli decydujemy się na rozdwojenie swojego stałego świata (który jest naszym psychicznym i fizycznym domem) już chyba nigdy nie zaznamy wewnętrznego spokoju, jeżeli chcielibyśmy potem móc wybierać. W psychologii nazywa się to schizofrenią emigracyjną. Chyba, że dotychczasowy świat, z którego decydujemy się zrezygnować jest w nas totalną negacją. Będziesz tęsknić tu, będziesz tęsknić tam. Myślę, że w Australii “dotyka” się życia a w Europie współuczestniczy w jego rozwoju. Tam “dotykamy”, tutaj się rozwijamy…to moje refleksje na gorąco…