Skip to main content


© The Gospo’s

Pamiętnik

Przez niemal rok nie używałam social mediów. I czego się dowiedziałam?

By 3 stycznia, 20236 komentarzy
Przez niemal rok nie używałam social mediów. I czego się dowiedziałam?

Przestałam używać social mediów, bo byłam zmęczona, zagubiona i wkurzona. Zrobiłam sobie roczną przerwę od mediów społecznościowych. Czy miało to jakiś sens? Czy odwyk od social mediów jest potrzebny? Czy twórca internetowy i blogger może sobie na to pozwolić?

Pod koniec ubiegłego roku poczułam, że muszę gdzieś uwolnić trochę czasu, bo goniło mnie życie na emigracji, małe dziecko, praca, przeprowadzka i dużo innych zmian.

Jednocześnie czułam też, że męczy mnie obecność w mediach społecznościowych. Wkurzało mnie to, w jaką stronę poszedł Instagram, do jakiej wścibskości, głupoty, ekstremum zmusza tych, którzy chcą zdobyć tam dobre zasięgi. Nie czułam żadnej potrzeby podglądania życia innych i opowiadania swojego na Facebooku. Nie czułam również potrzeby bycia ciągle na bieżąco na Twitterze.

Dodatkowo nie wiedziałam (i wciąż nie do końca wiem), w jaką stronę chciałabym, aby poszedł ten blog, bo fokus z podróży przeszedł na rodzinną, stacjonarną codzienność, którą trudniej ubrać mi w ciekawą historię (i — znów — nie wiem, jak głęboko chcę w to wejść).

Postanowiłam zrezygnować z używania kanałów społecznościowych zarówno prywatnie, jak i zawodowo. A nadchodzący nowy rok był dobrym pretekstem do takiej decyzji. Zmieniłam opisy, zaznaczając, że wybieram się na sabbatical, ustawiłam automatyczną odpowiedź na wiadomości, poprosiłam o numer telefonu i adres e-mail kilku osób, z którymi dotychczas znałam się właśnie głównie przez socjale, a z którymi chciałam być w kontakcie, wylogowałam się z kont na każdym urządzeniu, zmieniłam hasła. I odetchnęłam.

Po dziecięciu miesiącach zalogowałam się na Instagram. I po pięciu minutach go wyłączyłam, odkładając telefon. Byłam totalnie zagubiona. Z przyjemnością za to sprawdziłam na Facebooku, co słychać u znajomych, których przecież tak rzadko widuję. Twitter odpaliłam kilka tygodni później.

Czego dowiedziałam się podczas odwyku od social mediów?

Niepotrzebnie kupuję i to samo co inni w mojej bańce

Po wylogowaniu z social mediów szybko zdałam sobie sprawę, że… kupuję mniej. Kapelusze, zabawki dla dzieci, przypadkowe kursy internetowe i e-booki okazały się zupełnie zbędne. Zyskałam większą kontrolą nad własnymi potrzebami i wyborami — gdy musiałam już coś kupić, robiłam nieco większy research, a nie łapałam się tego, co akurat podrzucały mi reklamy.

Wszyscy od zawsze są przekonani, że reklamy AKURAT na nich nie mają wpływu. Prawda jest jednak zupełnie inna — akurat wpływ mają i to ogromny. Te psychologiczne mechanizmy badane są od lat (mam tu sporo wiedzy jeszcze ze studiów z psychologii społecznej). Udowadniają to również pompowane w budżety marketingowe pieniądze (gdyby nie działało, to przecież nikt nie traciłby na to kasy, prawda?).

Przyznam, że to jeden z bardziej zaskakujących wniosków po tej odwykówce.

Moja autentyczność przestaje istnieć

Czy czujecie czasem tę presję do obserwowania kogoś, bo przecież mógłby się obrazić? Nawet jeśli mimo sympatii do danej osoby zwyczajnie nie interesują was treści, które wypuszcza w świat, albo, co gorsza drażnią was? Serduszka, komentarze, przytulanie. Do tego WY stworzeni pod ekran telefonu. Wrzucacie tylko to, co będzie popularne, dopasowujecie się do trendów online, filtrujecie siebie i otaczającą rzeczywistość.

Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiłam po zalogowaniu się na Instagram, było masowe odfollowowywanie. Mogę przecież kogoś lubić, ale nie muszę lubić dokładnie tego, co lubi ta osoba, prawda? W danym momencie życia mogę też nie być zainteresowana tematami, które porusza. Zrobiłam również porządki na Facebooku, bo przecież jest tam tyle osób, z którymi nie mam kontaktu od lat i w sumie nie mam potrzeby mieć (byli nawet tacy, których nie mogłam rozpoznać…). W kolejce czeka Twitter. Polecam. Nikt się nie obrazi, a jeśli tak, to już jego problem, a nie wasz.

Filtry? Czym innym jest digitalowych wywoływanie zdjęć. Czym innym — filtry upiększające świat. Nie lubię ich i nie chcę. Ale lubię dobrą jakość. Jedno nie wyklucza drugiego.

Kreatywność to zbyt mocne inspirowanie się

Ciągła obserwacja innych twórców internetowych, zdjęć, filmów, czytanie treści blogowych siłą rzeczy sprawiają, że zaczynamy przynajmniej częściowo kopiować innych. Inspirujemy się zbyt mocno, a przez to ograniczamy swoją własną kreatywność. A przecież, jeśli mamy mieć już swoje miejsce w sieci, niech ono będzie bardziej nasze niż kogokolwiek innego. Niech będzie po naszemu.

Ta przerwa pozwoliła mi nabrać dystansu i wymyślić, jak ja chcę robić swoje social media i jak chcę opowiadać codzienność i podróże. Albo przynajmniej jak nie chcę tego robić.

Prywatność jest fajna

Jako bloger, osoba aktywna w sieci, decydujesz się na uchylenie rąbka swojej prywatności. Jak wysoko podniesiesz zasłonę, to już naprawdę zależy tylko od ciebie. Social media to urywek naszej życia. Przypominajmy o tym i sobie i innym. W moim odczuciu totalne obnażanie się wylewanie na wierzch wszystkiego jest zupełnie niepotrzebne. Dodatkowo właśnie to często kusi tych internatowych graczy, którzy lubią wieszać psy i hejtować.

Brak czasu to nie wina social mediów

Wspomniałam na początku, że zaczęło brakować mi czasu i między innymi dlatego zawiesiłam swoją działalność online. I chciałabym wam napisać, że rezygnując z social mediów, zyskałam go mnóstwo, ale… byłoby to kłamstwo.

Nadal nie mam czasu i nie wyrabiam na zakrętach. Zdałam sobie sprawę, że to nie wina mediów społecznościowych. Prokrastynacja? Odkładanie na później? Brak szczerych chęci do osiągnięcia czegoś i zrealizowania celów? Nieumiejętność planowania? Powody mogą być różne, ale korzystanie z social mediów jest raczej efektem powyższego.

Świat social mediów nie zapomina (chociaż zasięgi spadają)

Nie będę oszukiwać nikogo — zasięgi bloga i moich kanałów przez ostatni rok poleciały na łeb na szyje. Widzę jednak, że gdy tylko zaczęłam być aktywna, wszystko dosyć szybko odbija się od dna. Może algorytmy chcą mnie zachęcić, żebym jednak więcej nie wyciszała się na dłużej?

Świat o mnie nie zapomniał. Moi czytelnicy nadal tu są i z zaniepokojeniem piszą „Gdzie jesteś Julio?”. Uspokajam, jestem.

Social media to super miejsce do budowania nowych relacji

Tendencja do krytykowania mediów społecznościowych jest coraz większa i kompletnie to rozumiem, bo potrafią mieć na nas zły wpływ na wielu płaszczyznach.

Jednak social media to nie samo zło. To dzięki aktywności w sieci poznałam wiele fantastycznych osób w różnych zakątkach świata i nawiązałam kilka naprawdę bliskich, szczerych, cudownych znajomości. Myślę sobie, że obecnie Instagram, TikTok, Twitter są trochę takim wirtualnym barem czy miejscem pracy, gdzie poznaje się znajomych. I przyznaje, że brakowało mi tego.

Co więcej, mieszkanie na emigracji, daleko od domu i bliskich osób wzmacnia pod tym kątem sympatię do social mediów. Możemy być na bieżąco i przynajmniej wirtualnie uczestniczyć w okazjach, które nas omijają.

Grupy na Facebooku są przydatne

Lokalne grupy na Facebooku (przynajmniej w Australii) działają świetnie jako lokalne fora dyskusyjne. Dzięki nim łatwo znaleźć pomoc, jeśli jest potrzebna, dowiedzieć się o ciekawych wydarzeniach, zagrożeniach, poznać nowych ludzi, kupić, co trzeba.

Czasem sprawdzają się także grupy emigranckie (np. Polacy w Brisbane). Chociaż przyznam, że niespecjalnie tęskniłam za dziwnymi wymianami zdań wśród rodaków i tą niezbyt fajną polskością. Zaglądam tam egoistycznie wtedy, kiedy sama czegoś potrzebuję.

Mam dzisiaj więcej zdjęć i filmów na pamiątkę

I nagle okazało się, że nie wszystkie zdjęcia z podróży muszą być tyłem z pięknym widokiem przed! Piszę to trochę złośliwie, a trochę nie. Zabieram ze sobą aparat, żeby zrobić zdjęcia dla nas, na pamiątkę, do albumu. Na telefonie chwytam chwile, którymi dzielimy się w rodzinnym i przyjacielskim gronie. Co najważniejsze — robię mniej lepszych zdjęć! Nie myślę ciągle o tym, żeby mieć, co pokazać na Insta, czy jak zobrazować wpis na blogu. Nie myślę ciągle i tym, żeby nagrać krótki film. Jestem tu i teraz, tworząc wspomnienia w głowie.

Jednocześnie, wiem, że blog i social media są moim zdjęciowym backupem. W ciągu tego niemal roku mojej nieobecności w sieci straciliśmy dysk twardy ze zdjęciami. Gdybym pisała regularne treści, część zdjęć zachowałaby się chociaż tam. A tak to przypadły na zawsze.

Co wiem dwa miesiące po powrocie do świata social mediów?

Że na Twitter raczej nie będą zaglądać regularnie, chociaż obok LinkedIn to najlepsze miejsce do budowania biznesowych relacji, więc pewnie przyjdzie taki czas. Że Facebook jest dla mnie miejscem do podglądania przyjaciół (tylko że oni coraz częściej stamtąd znikają) oraz budowania australijskiej grupy podróżniczej dla innych, nie dla siebie. Że Instagram niezmiennie mnie męczy i muszę uszyć na niego dobry plan, skupiony raczej na dobrym contencie niż regularności. Dystansuję się, olewam, wyłączam, jak coś wkurza, idę dalej.

Niezmiennie nie mam na telefonie aplikacji social mediowych (oprócz Instagramu) ani żadnych powiadomień. Częściej kontaktuję się z innymi w relacji jeden na jeden i to, tak samo, jak w życiu, bardziej mi odpowiada.

Czy warto więcej odsapnąć od social mediów? Zdecydowanie. Może to będzie waszym postanowieniem na nowy rok?

6 komentarzy

  • Ada pisze:

    Sociale trzeba sobie skroić na miarę – mieć mniej polubionych profili a i tek, które mamy trzeba filtrować jeśli treści nam nie odpowiadają. Jednak najlepiej nie wylogowywać się – a usunąć apki z telefonu.

  • Natalia pisze:

    Ciekawie się czytało Twoje refleksje. Obecnie piszę też wpis na ten temat. Postanowiłam całkowicie zrezygnować z IG, a na FB zaglądać tylko jak potrzebuję czegoś konkretnego. Też używam główne grup, również emigracyjnych, które rzeczywiście się przydają na fejsie. Ale to długa droga, którą zaczęłam już kilka lat temu, ucząc się, które media lubię używać i na jakich zasadach.
    Pozdrawiam 🙂

  • Ula pisze:

    Byłam ciekawa jakie będą Twoje wrażenia po tym czasie i najbardziej zaintrygowało mnie, że nie zyskałaś więcej czasu. Bo kurczę, myślę, że to samo byłoby u mnie. Zawsze znajdę sposób na prokrastynacje, gdyby nie SM to patrzyłabym pewnie choćby w sufit, żeby czegoś nie robić…

Leave a Reply