Trasa wzdłuż wybrzeża, z San Francisco do Los Angeles, potocznie zwana Highway One (to w rzeczywistości zbiór dróg o różnych nazwach), jest jedną z popularniejszych w słonecznej Kalifornii, uwielbianą zarówno przez miejscowych jak i przyjezdnych. Wiedzie z jednego sławnego miasto do drugiego sławnego miasta. Szaleje przy Pacyfiku, snuje się przez gęsty las, zwalnia w zaspanych wioskach. To dobry wybór zarówno dla energicznych poszukiwaczy przygód, jak i dla tych którzy wolą dostojniejsze, powolne zwiedzanie. Można ją przejechać w jeden dzień (to w końcu niecałe tysiąc kilometrów) i… nie zobaczyć nic. Na wycieczkę najlepiej poświęcić przynajmniej sześć dni.
Nasz wyjazd do Kalifornii był totalnie spontaniczny (zdecydowaliśmy się będąc na Hawajach), a jeszcze bardziej spontaniczna była decyzja o przejechaniu trasy z San Francisco do Los Angeles kamperem. Udało nam się znaleźć tzw. relokację – mieliśmy pięć dni na road trip, a wypożyczenie auta kosztowało nas pięć dolarów dziennie. Paliwo… było w cenie. Ofertę znaleźliśmy na stronie Imoova.com, a więcej o relokacjach, z których korzystamy regularnie, znajdziecie tutaj. W podróż pojechaliśmy w październiku i to zdaje się być idealny miesiąć na pokonanie tej trasy.
Jak zorganizować wycieczkę z San Francisco do Los Angeles (lub z Los Angeles do San Francisco) wzdłuż wybrzeża i co zobaczyć po drodze – mamy dla was plan na sześć dni.
Trasa z San Francisco do Los Angeles w tydzień
Dzień 1: San Francisco
Dzień 2: San Francisco – Half Moon Bay – Santa Cruz – Seacliff State Beach
Dzień 3: Seacliff State Beach – Big Sur – Morro Bay
Dzień 4: Morro Bay – Santa Barbara – Malibu
Dzień 5: Malibu – Santa Monica – Los Angeles
Dzień 6: Los Angeles
Obejrzyj film z naszej podróży i śledź nas na Youtubie!
DZIEŃ 1: San Francisco
San Francisco to jedno z większych miast Kalifornii i jedno z najbogatszych miast w Stanach. Jest pięknie położone – otoczone wodami oceanu i rozsiane na stromych wzgórzach. Napewno może oczarować – architekturą (starą i nową), wyluzowaną atmosferę (zapach marihuany wdziera się każdy zakątek) i świetną kuchnią (to raj dla miłośników dobrych knajp), ale – może też rozczarować – trudno nie zauważyć dużej ilości bezdomnych. Przeczytaj o naszych wrażeniach z San Francisco tutaj.
Atrakcje
Cable Cars. Przejażdżka zabytkową kolejką linową-torową powinna być obowiązkowa i to nie tylko ze względu na widoki, ale także z szacunku dla własnych nóg – tu naprawdę wszędzie jest pod górkę (albo z).
Golden Gate Bridge. Najładniejsze ujęcia mostu Golden Gate można złapać z punktów widokowych rozsianych w Golden Gate National Recreation Area. Najlepiej być tu o wschodzie lub zachodzie słońca. Warto zejść w dół, na plażę i zerknąć na konstrukcję z tej perspektywy.
Wzgórza Twin Peaks. Najładniejsza, nocna panorama miasta rozciąga się ze wzgórz Twin Peaks. Zawsze jest tu tłoczno i nieco chłodniej niż w mieście.
Mission District. W dzielnicy Mission District jest bardzo meksykańsko i kolorowo. Można udać się na spacer szlakiem street artu i złapać doskonałą kawę albo lunch.
Noclegi
Kemping: Vista Point przy Golden Gate Bridge. Na parkingu Vista Point, który znajduje się zaraz przed wjazdem na most (jadąc w kierunku centrum) można zaparkować kampera na maksimum osiiem godzin i przespać się zupełnie za darmo z pięknymi widokami. W poszukiwaniu noclegów, polecamy skorzystać z aplikacji WikiCamps.
Średni: San Remo Hotel. W San Francisco nie łatwo o tani, dobry hotel w przyjemnej dzielnicy. San Remo Hotel ma dobre opinie.
Luksusowy: Casa Madrona Hotel and Spa. Bolesna prawda jest taka, że większość hoteli w San Francisco dostępnych na booking.com oferuje nocleg od $250 wzwyż za pokój, więc w luksusach można przebierać. Nam podoba się Casa Madrona Hotel and Spa w pobliskim Sausalito.
DZIEŃ 2: San Francisco – Half Moon Bay – Santa Cruz
Już wyjeżdżając z San Francisco, warto trzymać się wybrzeża.
Half Moon Bay
Half Moon Bay to region i miasteczko położone nad oceanem, na południe od San Francisco, zaraz za granicami miasta. Można znaleźć tu ładne plaże i ciekawe szlaki spacerowe. Można posurfować, popływać kajakiem i pojeździć konno. W sezonie można wybrać się na wycieczkę, obserwować migrujące wieloryby. Żałuję, że nie starczyło nam czasu, żeby tam zajechać. Napewno warto.
Santa Cruz
Santa Cruz od razu nas oczarowało. Ma po prostu „ten” wyluzowany klimat! Nie wiem, jak to się stało, ale w tej małej i przecież nudnej miejscowości wypoczynkowej spędziliśmy prawie cały dzień. To turystyczne miasteczko, pełne pensjonatów i hoteli (knajpek, przynajmniej tych dobrych, nie ma aż tak dużo) z ładnym, klifowym wybrzeżem. Warto przespacerować się długim molem, pod którym odpoczywają hałaśliwe lwy morskie i foki – ich charakterystyczne jęczenie słychać już z daleka (jest możliwość zejścia na dół i zobaczenia zwierzaków z bliska). Przy wybrzeżu rozciąga się popularny Boardwalk, a tam wesołe miasteczko. Main Beach to idealne miejsce dla tych, którzy lubią obserwować ludzi i dla surferów. Palmy się gają tu chmur – szczególnie jedna.
Noclegi
Kemping: Seacliff State Beach Camping. Na noc zatrzymaliśmy się na kempingu tuż za Santa Cruz, przy plaży Seacliff. To miejsce przygotowane dla kamperów (zwanych w Stanach RV) – stoją zaparkowanie równiutko tuż pod klifami. Widoki były świetne, szczególnie o zachodzie słońca.
Średni: Harbor Inn. Przyjemne, urządzone w nieco staroświeckim stylu, miejsce noclegowe.
Luksusowy: Rio Vista Suites Santa Cruz. Nocleg w klasycznym, kalifornijskim domu. Czego chcieć więcej?
DZIEŃ 3: Santa Cruz – Big Sur – Morro Bay
Monterey
Z samego rana podjechaliśmy do równie popularnych jak Santa Cruz miasteczek Monterey i Carmel-by-the-Sea, ale tłumy (to była sobota) skutecznie nas odstraszyły. Nie było, gdzie zaparkować, nie było szans na spacer w spokoju. Szkoda, bo podobno ładnie tu… Pewnie warto wybrać się w tygodniu i na pewno trzeba unikać świąt.
Big Sur
Niedaleko za Carmel zaczyna się najbardziej krajobrazowa droga i zdecydowanie najpiękniejszy odcinek trasy San Francisco-Los Angeles. Wijąca się jak szalona serpentyna, klify, raz wyższe, a raz niższe, plaże, wodospady i gigantyczne drzewa – region Big Sur, to miejsce, gdzie ląd spotyka się z oceanem.
Po widoki jak pocztówki warto zatrzymać się w:
– Garrapata State Park
– Bixby Bridge, Creek Bridge i inne mosty
– Pfeiffer Beach
– McWay Falls
– Ragged Point
Ważne: położenie miejsc sprawdźcie na mapie wcześniej i dobrze zaplanujcie sobie trasę. O zasięgu w telefonie można tu pomarzyć. Po drodze nie ma również wiele miejsc noclegowych czy restauracji, a sama droga jest kręta, męcząca i często zatłoczona.
Morro Bay
Miasteczko Morro Bay bardzo przypadło nam do gustu. Dojechaliśmy tam po zmroku i kompletnie nie spodziewaliśmy się porannego widoku – główną atrakcją Morro Bay jest potężna góra/skała, która wyrasta spod powierzchni wody niedaleko od brzegu. Często okolica spowita jest gęstą mgłą. W Morro można dobrze zjeść, obkupić się w pamiątki i odpocząć przy powiewach chłodnej bryzy. W porcie odpoczywają lwy morskie.
Noclegi
Kemping: Morro Dunes RV Park. Na noc zatrzymaliśmy się w Morro Dunes RV Park, zaraz przy wodzie. To po prostu spory parking dla kamperów i przyczep. Nic szczególnego, ale ma czyste łazienki i dobre położenie.
Średni: Pleasant Inn. Motel Pleasant Inn wygląda bardzo obiecująco. Zachęcają też opinie klientów.
Luksusowy: J Patrick House Bed and Breakfast Inn. Ten bed and breakfast położony jest jakieś trzydzieści kilometrów od Morro Bay, w Camria, i wygląda jak leśni domek z amerykańskich filmów. Cudo!
DZIEŃ 4: Morro Bay – Santa Barbara – Malibu
Całe przedpołudnie spędziliśmy w Morro Bay i chętnie zostalibyśmy tu na dłużej, bo energia miasteczka pasowała do naszej, ale czas naglił (to zdecydowanie minus relokacji) i trzeba było się spieszyć.
Santa Barbara
Do Santa Barbara dotarliśmy na późny lunch. Santa Barbara to drogie i raczej ekskluzywne miasto, lubiane przez tych pracujących w Hollywood – w końcu jest stąd już blisko do Los Angeles. Jest tu mnóstwo knajpek, knajpeczek, sklepów, sklepików, salonów i butików. Są dobre hotele i bardzo dobre hotele. Jest ładna plaża i promenada wysadzona palmami. Okolice Santa Barbara promowane są często jako „Amerykańska Riviera”, doskonale rozumiemy czemu. Tak, jest tu tak jak na pocztówkach.
Malibu
Malibu przyklejone jest do Los Angeles. Słynie z boskich plaż, pięknych widoków i popularności wśród gwiazd – niejeden aktor czy piosenkarka ma tu… willę. Plaże faktycznie są, ale czy ja wiem czy takie „boskie” – raczej wąskie i skromne, ale faktycznie dobrze zagospodarowane. Samo Malibu leży na skraju autostrady i to zdecydowanie nam się nie spodobało. Za to wypasione domy robią wrażenie (szczególnie te tuż przy brzegu i na szczytach wzgórz)!
Noclegi
Kemping: pomiędzy Santa Barbara a Malibu jest kilka parków narodowych, a w nich kempingi. Są też tzw. RV Parks, często wciśnięte między jezdnię, a plażę, przypominające raczej parkingi.
Średni: w okolicy trudno liczyć na noclegi w przystępnych cenach…
Luksusowy: w luksusach za to można przebierać.
DZIEŃ 5 i 6: Malibu – Los Angeles
Los Angeles
Może przez to, że długo pracowałam w telewizji i przy filmach, od zawsze marzyła się mi wizyta w Hollywood. Sam był tu już wcześniej i nie był absolutnie podekscytowany naszą wizytę, a wręcz odwrotnie – Los Angeles zupełnie nie przypadło mu do gustu i tym razem nie spodziewał się pozytywnych zaskoczeń.
Los Angeles to jedno z tych miast, którego obraz wymalowały nam seriale i filmy lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych (więcej na ten temat przeczytasz w tekście „Ameryka (nie)jest super”). Los Angeles jest zupełnie inne niż to z naszych wyobrażeń – wiecznie zakorkowane, pełne szalonych kierowców, przestępczości i bezdomnych. Ale… Są tu też gwiazdy w chodniku, napis „Hollywood” na wzgórzu, teatr, gdzie wręcza się Oscary i wypasione Beverly Hills. Mimo wszystkich wad (a myślę, że LA ma ich wiele), warto odwiedzić to miasto i zobaczyć owe kontrasty. Warto zobaczyć „miasto upadłych aniołów”.
Atrakcje
Warner Bros. Studios. Wizyta w studiach filmowych i zajrzenie do hal, gdzie powstają wielkie, hollywodzkie produkcje i popularne seriale to fajne przeżycie.
Downtown. To downtown, czyli centrum miasta, turyści podobno nie powinni się wybierać, bo jest tu bardziej niebezpiecznie niż ciekawie. Ale my polecamy, żeby zobaczyć drugą (a może pierwszą?) twarz miasta.
IN-N-OUT. In-n-out to regionalna sieć fast foodów. Koniecznie zajrzyjcie na hamburgera i frytki w prawdziwie amerykańskim stylu.
Hollywood Walk of Fame. Główna ulica Hollywood, czyli Aleja Gwiazd, to totalny kicz. Ma w sobie jednak jakąś magię.
Widoki ze wzgórz. Warto przejechać się na wzgórza Hollywood (niekoniecznie pod sławny znak) i stąd zobaczyć panoramę miasta. Uwaga na spijanych kierowców i kręte drogi.
Noclegi
Przy wyborze noclegu w Los Angeles bardzo ważna jest lokalizacja – tu naprawdę, wszędzie i zawsze, są korki. Na szczęście wybór jest ogromny. My zatrzymaliśmy się u znajomego, który był także naszym lokalnym przewodnikiem.
Dużo przydatnych informacji o podróżach po Kalifornii znajdziecie na blogach TroPiMy oraz Ja i On.
We wpisie pojawiają się linki afiliacyjne – jeśli zarezerwujecie którykolwiek z noclegów, klikając w link z naszej strony, dostaniemy od tego niewielki procent. Wy NIE ponosicie żadnych dodatkowych kosztów.
Relokacja ……za $5 dziennie i paliwo . Mieszkam w USA sporo podróżuje ale o takiej kwocie w życiu nie czytałam . Czyli właściciel auta to skończony kretyn albo dobra dusza człowieka . Poniósł spore koszty i nie zarobił na wypożyczeniu auta .
Raczej właściciel-firma wie jak zrobić dobry biznes. Polecam poczytać do relokacjach i spróbować 🙂 Świetna sprawa.