Skip to main content


© The Gospo’s

Ciekawe miejscaWakacje w Australii

WYSPA NORFOLK: Marzenie na pocieszenie

By 28 maja, 2020One Comment
WYSPA NORFOLK: Marzenie na pocieszenie

Na Norfolk wybieramy się przez niepomyślny zbieg zdarzeń. Powinniśmy być teraz na Outbacku, pod blado-błękitnym niebem, na krwisto-czerwonej ziemi, a siedzimy w samolocie. Kierunek – australijska Wyspa Norfolk. Samochód zepsuł się 500 kilometrów od domu, więc nasze road-tripowe, poślubne plany musiały się zmienić. Plany, plany, plany — a niech was…!

Czas oczekiwania na naprawę auta postanowiliśmy zabić, a może raczej uczcić, małą wyprawą na Pacyfik.

Po co tam jedziecie? Przecież Norfolk to kierunek dla emerytów — tak nasze plany podsumowała australijska znajoma.

Nieoficjalny slogan “For The Newly Wed and Nearly Dead” wpisuje nas jednak idealnie w pierwszą grupę, nowożeńców.

Jak dotrzeć na Norfolk Island?

Wyspa Norfolk znajduje się na Południowym Pacyfiku, a lot z Brisbane trwa 2,5 godziny. Mimo że przynależy ona do Australii (ta “przynależność” budzi spory sprzeciw, ale o szczegółach dowiadujemy się później), trasę obsługują nowozelandzkie linie Air New Zealand. Odprawa odbywa się na terminalu międzynarodowym.

W samolocie Air New Zealand

Latamy regularnie, korzystając z usług różnych przewoźników i wspólnie stwierdzamy (ze strony laika, czyli mnie oraz specjalisty, czyli Sama, samolotowego elektryka), że standardy wyznaczone przez Air New Zealand są bardzo wysokie. Ten jeden z przyjemniejszych lotów celebrujemy kieliszkiem wina przed południem. Na wakacjach można wybaczyć, prawda?

Za płotem, zaraz przy lotniskowym pasie, zauważam grupkę ludzi radośnie machających w naszą stronę, w stronę samolotu. Norfolk wita nas uśmiechami mieszkańców, soczyście zielonymi pagórkami, które przyozdobione są charakterystycznymi dla wyspy sosnami i bezkresnym, niebieskim niebem, które rozciąga się nad granatowym, równie bezkresnym, oceanem.

– Are you serious Suki? – celniczka zerka na bystrego bigla, który przyklapnął przy naszej walizce i zaprasza nas na bok. A właściwie to Sama.

– Did you pack your bag? – dopytuje.

No, my wife did – Sam odpowiada szczerze, a pani uśmiecha się i wywraca oczami; zupełnie jakby myślała “O nie! To jeden z tych”.

Zasady, ach te zasady

Australijskie prawo dotyczące przewozu jakichkolwiek produktów spożywczych jest bardzo restrykcyjne (polecam dokładnie zapoznać się z zasadami przed przyjazdem do Australii, bo z karami nie ma lekko). Wyspa Norfolk wolna jest od wielu chorób, szkodników, czy… niebezpiecznych węży i pająków.

Restrykcyjne australijskie prawo

Nasza torba, naładowana produktami spożywczymi różnego rodzaju (ceny na wyspie są wysokie, więc robimy zapasy) przechodzi dokładną inspekcję, ale szczęśliwie paczkowane jedzenie okazuje się nieszkodliwe.

Puppy’s Point i nasz dom

Chwilę później spotykamy się po “drugiej stronie” z właścicielką domu, w którym postanowiliśmy się zatrzymać. Moreen podwozi nas na miejsce i obdarowuje workiem owoców prosto z przylegającego do chaty sadu — awokado, pomarańcze, banany. Dostajemy także dwa kosze drewna kominkowego i telefon z lokalną kartą. Tak na w razie czego.

Norfolk ma swoją własną sieć komórkową (uwaga, 4G to gorąca nowość, co podkreślono na wielkim bilbordzie!), a będąc posiadaczem typowej, “lądowej” australijskiej karty trzeba korzystać z kosztownego roamingu. Wszystko to bardzo nam pasuje — telefony idą w odstawkę, bo każdemu należy się internetowy detoks. Także blogerom.

– A! Jakby co, to tu są klucze. Nie musicie zamykać, ale zostawiam, bo niektórzy czują się bezpieczniej – Moreen zatrzymuje się w progu. – Naprawdę nie musicie zamykać.

Wierzymy.

Domek na Puppy’s Point

Na wyspie jest sporo opcji noclegowych, chociaż w większości zdają się nieco podstarzałe i przy okazji nieadekwatnie drogie. Wszystko to ma swoje uzasadnienie. Jak już wiecie, Norfolk odwiedzają przede wszystkim emeryci, których zwyczajnie stać na takie eskapady, a przynajmniej stać ich bardziej niż młodziaków. Zapytacie – “Więc gdzie te luksusy?”. Były, ale się zmyły. Były przed światowym kryzysem w 2009 roku. Potem wszystko podupadło i nie zdążyło się jeszcze wygrzebać z dołka.

Podczas naszego urlopu postanowiliśmy skorzystać z oferty Airbnb i to był strzał w dziesiątkę. Zarówno pod względem ceny, jak i komfortu.

Dom mieści się niedaleko punktu widokowego Puppy’s Point. Stoi w cichej uliczce, w cieniu palm, a w środku pachnie mazurskimi wakacjami mojego dzieciństwa.

Jeśli zatem planujecie skorzystać z oferty Airbnb gdziekolwiek na świecie, użyjcie tego linku zapisując się do portalu, a dostaniecie do $55AUD zniżki. Plus my dostaniemy kilka dolarów na następny nocleg.

Wychodzimy chwilę po gospodyni, zostawiając otwarte drzwi. Naprawdę uwierzyliśmy w zbędność kluczy. Jak fajnie.

Drepczemy prężnie. Zachód słońca nie poczeka, a ten z Puppy’s Point ma być jednym z najpiękniejszych.

Widoki z Puppy’s Point

Fale dudnią, rozbijając się o wysokie klify. Kogut pieje do snu, a w powietrzu unosi się zapach… krowiego łajna. Gdzie nie spojrzeć, trawa przyozdobiona jest brązowymi plackami. Taki urok Wyspy Norfolk.

Święte krowy

Wolno pasące się bydło jest jednym z symboli Norfolk Island. Puchate krowy spacerują zarówno po padokach, jak i przy drodze. To one mają pierwszeństwo przed wszystkimi, więc ostrożna jazda jest obowiązkowa. Bo święte krowy ostrożne nie są.

Święte krowy na Norfolk Island
Krowy mają tu pierwszeństwo na drodze

Za to są doskonałymi kosiarkami — wyobrażacie sobie przystrzyc wszystkie te polany ta równo?

To nie jest miejsce dla chodzących pieszo

Na tej niewielkiej, acz górzystej wyspie niezbędny jest samochód — każdy ci to powie. Komunikacja publiczna nie istnieje, a głębokie doliny i nagłe wzniesienia nie sprzyjają rowerzystom (na pomysł wprowadzenie rowerów elektrycznych nikt chyba jeszcze nie wpadł). Wbrew wszelkim radom, postanawiamy pozostać piechurami. Przynajmniej przez dwa dni.

Widoki z Mt. Pitt

Stromą ścieżką wspinamy się w gęstwinach. Myślę, że nie powinniśmy tu być, bo dotarcie do lasu wiązało się z przeskoczeniem zamkniętej bramy, ale Sam lubuje się w nieoczywistych skrótach. Przedzieramy się więc przez busz, wypatrując śladu jakiekolwiek szlaku. Nasza wyprawa ma szczęśliwe zakończenie — na punkt widokowy ze szczytu Góry Pitt docieramy od tzw. dupy strony. Pozwoliło nam to uniknąć okrężnej drogi i zaoszczędziło pewnie ze trzy kilometry.

W oddali Wyspa Phillip

Rysuje się stąd fantastyczna panorama wyspy. Zerkać można w każdym kierunku.

Uluru Pacyfiku

Na horyzoncie skalista, pomarańczowa wyspa. Phillip Island nazywana bywa “Uluru Pacyfiku” – pewnie przez ten kolor. Przeczytałam o niej całkiem niedawno w jednym z internetowych magazynów. I oczywiście zamarzyła mi się eksploracja.

“Niestety, rzadko organizujemy wycieczki. Turyści na Norfolk to trochę nie ten target” – słyszmy w odpowiedzi, gdy kontaktujemy się z tour operatorem (na wyspę Phillip można wybrać się tylko z lokalnym przewodnikiem).

Wspinaczka okazuje się nie być ulubionym wyborem australijskich emerytów, w przeciwieństwie do wycieczek na ryby. Łodzie kursują, gdy tylko pogoda pozwoli. Zapisujemy się więc na wycieczkę na ryby, tylko po to, żeby zobaczyć wszystko z perspektywy wody. To fajny pomysł przy pobytach pośrodku oceanu.

Widoki z Mt. Bates

Ze szczytu Mt. Pitt idziemy przez las na kolejny szczyt, tym razem najwyższy, Mt. Bates i dalej przez bardziej tropikalny gąszcz, trasą poza park narodowy.

Jest zjawiskowo.

Przynajmniej do czasu, kiedy docieramy do drogi. Tu na prawdę nikt nie chodzi piechotą! Tylko my. Idziemy skrajem, góra dół, góra dół, schodząc między krowie placki, gdy przejeżdża samochód. Jeden gość oferuje na podwózkę, ale Sam, bez chwili zastanowienia (czy konsultacji) odmawia.

Nuda w miasteczku Burnt Pine

Gdy wreszcie docieramy do miasta, Burnt Pine, marzymy, żeby usiąść. Dekujemy się szybko w polecanej kawiarni, The Olive, na lunch i kawę. Musimy się spieszyć z zamówieniem, bo w kuchni fajrant punkt druga.

Wszystko inne wokół zdaje się już pozamykane. Sklepy. Restauracje. I w sumie tyle — nie ma tu wiele więcej.

To środek tygodnia. A środek tygodnia, czyli środa to na Norfolk taki weekend w połowie tygodnia, więc godziny pracy są dużo krótsze. “Island time” jak to mówią, tak? W nowym wydaniu.

Słodkie lenistwo

Podczas tego wyjazdu nie spieszymy się i my. Norfolk to dla nas pobudki bez budzika i kawa pod palmami. Potem spacer po sadzie w poszukiwaniu świeżych awokado, bo gałęzie uginają się już pod ich ciężarem. To leniwe poranki w piżamie kontra leniwe wieczory przy kominku. Herbata z prądem, kisiel i rozgrywki w UNO.

Wszystko to przerywane chęcią przygody i odkrywania nowego miejsca. Z jednej strony chce się nic nie robić. Z drugiej — ale jak to, przecież tyle jeszcze do zobaczenia!

Zatoka Anson Bay w pochmurny dzień

Anson Bay

Ucinamy sobie kolejną pieszą wyprawę, tym razem nad zatokę Anson Bay. Ze szczytu klifu na skrawek niewydeptanego piasku, prowadzi dość kręta droga. Ta plaża jest trudniej dostępna, przez co rzadziej odwiedzana. Mamy ją tylko dla siebie.

Odpoczywamy.

Wyspa Norfolk i Wielkie Połowy

Wycieczka na ryby, na którą wyruszamy o poranku, okazuje się strzałem w dziesiątkę. Już samo wodowanie łodzi jest przygodą. Przy klifowym wybrzeżu nie ma portu, więc motorówkę spuszcza się za pomocą potężnego dźwigu.

Przebijamy się przez wiecznie zbuntowane fale spokojnego dzisiaj podobno oceanu. A po zanurzeniu kija, nie czekamy długo na branie. Raj dla miłośników tego z pozoru nudnego zajęcia.

W sumie jest nas ośmioro. Kapitan David, czwórka Australijczyków, którzy przyjechali na zawody łucznicze, dziewczyna jednego z nich, Sam i ja. Na malutkiej łajbie nie ma wiele pola do manewru. Po jednej stronie ustawiają się łowiący szczęśliwcy, po drugiej za burtą wiszą zawładnięci chorobą morską nieszczęśliwcy. Staram się nie zerkać w ich stronę, bo jak wiadomo, przypadłość ta bywa zaraźliwa.

To pracowity dzień dla Sama. Moja wędka okazuje się najbardziej atrakcyjna, ale w rękach za mało siły, więc biedaczek nie przestaje kręcić.

– O cholera! – stęka przy kolejnym podejściu.

– Chyba masz rekina – komentuje nasz kapitan. – Szybko, szybko.

Po chwili wszyscy dostrzegamy sporą płetwę, potem zarys charakterystycznego kształtu. Zamieram nieco, nie będę kłamać. Kawał bestii kręcący się przy niewielkiej łajbie. Świetnie.

Rekiny są dwa. Jeden mały, na haku, drugi próbuje go zjeść.

Kanibale.

David uwalnia szybko tego, który niefortunnie zasmakował na naszą przynętę i wpuszcza go z powrotem do wody. Odpływamy w inne miejsce, bo ten duży ma już nie odpuścić i starać się wydrzeć każdą złowioną rybę, zanim nad powierzchnię wody wyciągniemy ją my.

Połowy są obfite. Po paru godzinach spory, niebieski kontener (zwany w Australii ESKY) zapełnia się po przykrywkę. Kolację na dzisiaj mamy z głowy. I my, i reszta ekipy. I na dzisiaj i na pozostałe dni.

Skąd tu wszystko? Dostawa

Tego popołudnia wypożyczamy samochód. Zajeżdżamy na jedno wzgórz i przy zachodzie słońca przyglądamy się rozładunkowi sporego statku. Taką drogą, drogą morską, na Norfolk dociera większość. Mimo że prawie każdy ma tu swój ogródek, a wyspa ma być spożywczo samowystarczalna, wiadomo, że to nie wystarczy. Mniej więcej co 5 tygodni na Norfolk Island przypływa statek z Nowej Zelandii (ta jest bliżej wyspy niż Australia, do której wyspa Norfolk należy).

Statek, który przypływa raz na kilka tygodni z Nowej Zelandii

I tu zaczyna robić się bardzo ciekawie. W związku z tym, że na wyspie nie ma portu, statek cumuje w zatoce, a produkty na ląd „przerzucane” są na małych łódkach. Wszystkie produkty — jajka i samochody. Rozładowywanie może trwać nawet osiem dni. A może zdarzyć się tak, że statku nie da się rozładować, bo kapryśna pogoda utrudnia proces. Wtedy trzeba żyć bez piwa. Albo czekać 9 miesięcy na dostawę auta

Śmieci to do oceanu

Tylko, co zrobić z tym wszystkim, co na wyspę się przywozi, gdy przestaje być już potrzebne? Tego dowiadujemy się kolejnego dnia, znów oglądając spektakularny zachód słońca. Romantyzm przepędza jedynie… duszący dym.

Palone śmieci

Okazuje się, że na wyspie Norfolk nie ma instytucji śmieciarza, a odpady trzeba dostarczyć na wysypisko samemu. Oczywiście skutkuje to ogniskami na tyłach domu — paleniem śmieci. Sporym problem są też wraki aut. Więc co? Wrak też można przecież spalić, a to, co się nie spali, wepchnąć do oceanu. Przy wysypisku jest nawet specjalnie przygotowana do tego rampa. Kupa złomu ląduje w turkusowych wodach Pacyfiku.

Plusk.

Na szczęście w życie wchodzą nowe programy segregacji śmieci, szuka się mądrzejszych rozwiązań, ale…

Zachody słońca na Wyspie Norfolk wszędzie i zawsze zachwycają

Podróżując po wyspach (gdziekolwiek na świecie), myślcie o tym aspekcie. Ograniczajcie swój wkład w zanieczyszczenie tych małych skrawków ziemi, jak tylko się da.

One Comment

  • Marcin pisze:

    Witam!
    Jako przyrodnik wtrącę swoje 3 grosze: wspaniałe drzewo, które w blogu zostało nazwane z anielskiego Sosną Norfolk (w angielskim prawie wszystko, co ma igły, to jakaś sosna :), to w rzeczywistości araukaria wyniosła Araucaria heterophylla. Jest symbolem Wyspy Norfolk, pochodzi z niej i tylko tam (+ Wyspa Philip) rośnie naturalnie – dziko! Pozostałości lasów araukarii wyniosłej na Norfolk są niezwykle cenne przyrodniczo i unikalne. W ciepłych regionach niemal całego świata gatunek ten jest dziś drzewem ozdobnym (ulice, place, ogródki, parki…), w Polsce popularne są tylko małe drzewka w doniczkach (zbyt zimny kraj!).
    Gratuluję znakomitego bloga, podziwiam, zazdroszczę wspaniałych wypraw i pozdrawiam serdecznie!
    Marcin

Leave a Reply