
Miałam ochotę pojechać do lasu. Odpocząć. Tak, tak, nie uwierzycie, ale w Australii też ma się czasem stresy i gorsze dni. A w lesie można odpocząć, czyż nie?
„My to się fajnie dobraliśmy”, powiedział Sam, gdy w błocie po kolana, przedzieraliśmy się w stronę wodospadu. „Mam nadzieję”, zażartowałam, potykając się o wystający korzeń. Po chwili zatrzymałam się, zaintrygowana jego słowami, ”Ale, co masz na myśli?”, dopytałam. „Obydwoje tak lubimy łazić, jeździć na kemping, lubimy pędzać czas w podobny sposób. Co byśmy zrobili, jakbyś Ty kochała pięciogwiazdkowe hotele, a ja wakacje pod namiotem?”
I właśnie w tej chwili uświadomiłam sobie, jak ważne jest znalezienie odpowiedniego partnera, nie tylko takiego, który podziela Twoje pasje, ale takiego, który pasje w Tobie rozbudza. Bo magiczną moc lasu, łażenia po górach, włóczenia się po pustkowiach, odkrywam dopiero teraz. Wcześniej, to co najwyżej chodziłam na spacery z psem i do nie daleko od domu. Bakcyla załapałam już w czasie podróży dookoła świata, ale dopiero dziś, z Samem przy boku, zrozumiałam że ja tak właśnie kocham spędzać czas.
Dowiedz się więcej o podróży dookoła świata z biletem RTW!
Montville, Sunshine Coast
Był środek tygodnia. Miałam do wykorzystania darmowy voucher na nocleg, który przepadałby za kilka dni. Zarezerwowaliśmy domek w buszu i spontanicznie stwierdziliśmy, że jedziemy. Jedziemy pobyć ze sobą, zmęczyć się, dotlenić, oderwać i oczywiście poodkrywać nieznane nam okolice, okolice Brisbane.
Z samego rana ruszamy na północ, Bruce Highway, w stronę Sunshine Coast, a na wysokości miejscowości Caboolture odbijamy w boczną drogę, w stronę Glass House Mountains.
Glass House Mountains
O tych przedziwnych górach wspominałam Wam już kilka razy. Zostały zauważone i nazwane przez Capitana Cooka, podczas jego odkrywczej eskapady w 1770 roku. Dziś, należą do Parku Narodowego Glass House Mountains. Leżą jakieś 70 km na północ od Brisbane, w stanie Queensland. Czemu są przedziwne? Bo wyrastają znikąd. Nagle, z płaskiego, jak deska terenu, pną się ku niebu powulkaniczne stożki o nieregularnych kształtach. Na pewno zauważycie je na horyzoncie, gdy będziecie w okolicy.
Drogą, otoczoną sadami Makadamii (jest ich tu mnóstwo), dojeżdżamy do podnóży Mt Ngungun i idziemy na poranny spacer, na sam szczyt. Wspinaczka jest raczej łagodna, chociaż nieco męcząca, bo długa, ale widok uświęca środki. Usiąść na nierównej skale, wśród bawiących się wkoło kolorowych motyli i gapić się, po prostu – to jest to.
Potem ruszamy dalej, przez zielone pola przypominające angielskie krajobrazy, turystyczną trasą 23 (w Australii wszędzie znajdziecie tzw. tourist drives, czyli oznaczone specjalnie dla zwiedzających drogi) aż do miasteczka Montville, położonego w górach, w głąb lądu od Sunshine Coast. Montville jest urocze, pełne małych sklepików i pysznych knajp, krówek ciągutek i czekolady. Kawa też jest całkiem całkiem.
A pająki są tu tylko takie 😉
W porze lunchu piknikujemy and jeziorem Baroon, w towarzystwie czarnych łabędzi, pod niebem delikatnie przykrytym chmurami, zbierając siły na popołudnie, bo czeka nas spory spacer.
Kondalilla National Park
Park narodowy Kondalilla leży na obrzeżach Montville, na drodze wyjazdowej do Flaxton. Tuż obok jest ośrodek Tree Houses of Montville (nieco zapomniane miejsce, które od niedawna ma nowego właściciela, wiec zapewne odżyje), gdzie zatrzymujemy się na noc. Zostawiamy rzeczy w domku i do parku idziemy piechotą, uzbrojeni w zapas wody i kostiumy kąpielowe, w wygodnych butach przywdzianych na stopy, z łydkami spryskanymi sprejem przeciw pijawkom.
Kondalilla to aborygeńskie słowo oznaczające ‘płynące wody’ i park nie nazywa się tak bez powodu. Jest to subtropikalny las deszczowy, z prawie 90 metrowym wodospadem i skalnym basenem, w którym można zażyć orzeźwiającej (zdecydowanie chłodnej) kąpieli. A, że australijskie lato to w Queensland pora deszczowa i w zeszłym tygodniu nieźle lało, wody ani w jednym ani w drugim nie brakuje.
W parku są dwa szlaki, jeden krótszy, gdzie na wodospad można patrzeć z góry, ze specjalnie przygotowanej platformy, a drugi dłuższy, gdzie pod wodospadem można usiąść. My, jak się pewnie domyślacie, wybieramy ten dłuższy, na który przeznaczyć trzeba jakieś 1,5 godziny. Idziemy najpierw w stronę górnego basenu (upper swimming hole) i stamtąd na dół, do wodospadu. To kierunek odwrotny od tego, wskazywanego przez znaki i nasza mała wskazówka – gdy pójdziecie w tę stronę, zaskoczenie będzie większe, bo nie zobaczycie po drodze wodospadu z góry, tylko nagle wyłoni się on z boku.
A wodospad Kondalilla (szczególnie po dużych opadach deszczu) robi wrażenie! Spojrzysz w górę i powiesz ‘wow’. Wodospad sięga nieba, spadając strumieniami woda hałaśliwie odbija się od skał, tryskając niegrzecznie wokół, a nachylone nad źródłem palmy przypominają, że jesteś w tropikach. Pachnie lasem. Mamy to, czego szukaliśmy, spokój ducha i piękno natury.
Sama ścieżka jest dobrze przygotowana do spacerów, chociaż po ulewach miejscami ciężko się przedostać. I uwaga na węże! Powtórzyła się historia, która przytrafiła nam się w zeszłym roku – spotkaliśmy węża w lesie. Trzeba być czujnym, jak ważka, szczególnie jak się nie wie, co to za typ.
Chodź na wycieczkę do lasu. D’Aguilar National Park na pewno Ci się spodoba.
Wycieczkę po lesie przyjemnie jest zakończyć kąpielą w górnym źródełku, a wieczór – przy kominku. Dzięki temu, że Montville leży w górach, nawet w środku dusznego lata, napalenie w kominku jest przyjemne.
Na śniadanie idziemy do knajpy Elements, tuż za rogiem od naszego hotelu. Elements to pomieszanie z poplątaniem – restauracja, sklep z duperelami i gabinet kosmetyczny w jednym, ale jest wyjątkowo przyjemnie. No i kanapka ze świeżym awokado (którego zresztą pełno rośnie w w tym regionie) i zapiekanym serkiem Halloumi, polana sosem balsamicznym okazuje się być śniadaniem mistrzów.
Mapleton
Z Montville jedziemy do Mapleton, mniejszej wioski, jakieś 10 km na północ. Pejzaż doliny rozciągającej się aż do oceanu, ciągnący się nieustannie po prawej stronie drogi, jest bajkowy. No i wszędzie motyle i motyle!
W Mapleton Falls National Park jest przyjemny szlak spacerowy, dużo łagodniejszy od tego w parku Kondalilla, zupełnie inny, chyba trochę bardziej dziki, ale… też nieco mniej spektakularny. No i niestety nie udaje nam się zobaczyć wodospadu, bo jedyne miejsce skąd go widać (drewniany taras) jest uszkodzony po zeszłotygodniowych burzach (mieliśmy tu cyklon!).
Z Mapleton jedziemy na przejażdżkę w stronę miasteczka Nambour, żeby zakończyć turystyczną trasę 23, a potem wrócić do lasu. Szutrową drogą (Mapleton Forest Rd), którą jeździ rzadko kto, przemieszczamy się w kierunku miasteczka Yandina. To nie jest łatwa przeprawa, droga jest dziurawa, poprzecina w poprzek (to efekt przepływającej w czasie deszczy rwącej wody), pełna górek i dołków, ale dajemy radę. Samochód z wysokim zawieszeniem jest mocno wskazany. Zmęczeni telepaniem, zatrzymujemy się kilka razy na spacer. Raz po bardzo dzikim buszu, raz wzdłuż tamy.
Yandina
Yandinę zwiedzamy szybko, to urocza mała wioska, przypominająca dziki zachód (jak zresztą wiele tego typu miasteczek w Australii).
Przed zmrokiem postanawiamy zaliczyć jeszcze jeden, mały treking. Po drodze mijamy stado kangurów (uwielbiają paść się na polu tuż przed zachodem słońca) i przypominam sobie, że jestem w Australii.
Góra Ninderry
Góra Ninderry jest znana raczej tylko wśród miejscowych, nie ma tu oznaczeń parków i turystycznych szlaków. Ani trudności… Bo okazuje się, że to co mało być ‘małym trekingiem’ jest niezłą wspinaczką. Tracąc dech, po jakiś 30 minutach łażenie po stromych zboczy, docieramy na górę. Przedzieramy się przez krzaki, siadamy na skale nad przepaścią i czujemy się, jak w raju. Krajobraz jest tylko nasz, nie musimy się nim z nikim dzielić.
Naszą dwudniową wyprawę kończymy najlepszą kolacją świata, w restauracji Spirit House, miejscu zainspirowanym tajską kuchnią. Jest PYSZNIE i klimatycznie. Uwaga! Jest tak smacznie, że Sam kupuje swoją PIERWSZĄ KSIĄŻKĘ KUCHARSKĄ W ŻYCIU. Będzie mi gotował 🙂 Knajpę dopisujemy do naszej listy ulubionych miejsc i wracamy, wypoczęci i szczęśliwi, do domu. Nie było nas jedną noc, a mamy wrażenie, że nie było nas z tydzień. Ach ten las! Ach te odpowiednie towarzystwo.
A co Wy robicie, żeby odpocząć od codzienności?
O innych miejscach w okolicach Brisbane, które lubimy możecie poczytać tutaj:
D’Aguilar National Park, czyli busz pełną gębą
D’Aguilar National Park, na zdjęciach
Czesc. Jak wiesz bede w Brisbane od 31 grudnia do…. jeszcze nie wiem dokladnie ale musze dojechac do Darwin na 12 stycznia wiec nie pozniej niz 10 trzeba dyc w Townsville. I wciaz pracuje nad planem na te dni „pomiedzy”.
Okoliczne parki wygladaja fantastycznie tylko czy mozna tam dojechac publicznymi srodkami transportu ? Okolica wyglada na malo uczeszczana ; na na pieszy spracer z Brisbane – raczej daleko.
A tak w ogole to jak tam bedzie w na pocatku stycznia. Goraco – to juz wiem z twego bloga. Ale czy nie bedzie ciagle lal deszcz ?
( Mam na mysli przecietna pogode bo nigdy nie mozna wykluczyc anomalii. Tego lata w moich stronach nie padalo przez ponad 2 miesiace i upal prawie 40 C w cieniu.
Pozdrawiam i szerokiej drogi na kangurzej wyspie
W Glass House Mountains można dojechać pociągiem, do Montville już raczej tylko autem. A czy będzie lało? Nie wiem! Z pogodą nigdy nie wiadomo, ale ostatnio dużo pada.
Slucham Twojej wypowiedzi na 4EB z 9sierpnia i serdecznie pozdrawiam, i mam nadzieje na spotkanie, w szkole rowniez.Pozdrawiam .Z radiem tez bym sprobowala 🙂
PS A piosenki z tej audycji sa tez moimi 😉 Miedzy cisza …
Dzięki Dorota! Też pozdrawiam i zapraszamy w odwiedziny do szkoły w sobotę!
Pięknie, tylko trochę daleko 😉
Komu daleko? Mi nie 😉
ej, to nie jest sprawiedliwe 🙁 nie zmuszaj mnie do ogladania takich slonecznych zdjec, u mnie temperatura na minusie prawie od 40 dni a teraz jeszcze za oknem widze, ze snieg pada jak opetany. Zycie jest niesprawiedliwe :p
A poza tym to rozbawilo mnie zdjecie kangurow, te dwa co stoja wygladaja jak copy-paste 😀
Ania, http://pandaoverseas.com/
Masz rację z kangurami. Nie zwróciłam na to wcześniej uwagi 🙂 A Ty jesteś w Kanadzie tak?
Piękne zdjęcia!
Dziękuję Olga!
Och Dżulia, jak ja Ci zazdroszczę mieszkania w tak ogromnym kraju! Tyle pięknych miejsc do zwiedzenia. Co prawda o Polsce można powiedzieć to samo, ale wiadomo, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma… 🙂
Tak właśnie jest 🙂 Ja już planuje, co zobaczę jak będę w Polsce, bo tak bardzo jej nie doceniałam, jak miałam pod nosem!
Ano my dzisiaj też spacerowaliśmy po lesie! Troszkę inaczej piękny był 🙂 Zamiast stada pasących się kangurów spotkaliśmy boksujące się zające i trzy mknące po mchu sarenki 🙂 Taki odpoczynek lubię własnie najbardziej!
🙂 Sarny brzmią cudownie!!! 🙂 Zajęcy to akurat mamy w Australii w nadmiarze. Tak, w lesie jest najlepiej.
Widoki faktycznie przednie. Pomysł na pamiątkę – bardzo ciekawy.
Ale… chciałabyś taką pamiątkę na kominku ;)?
Czyli mówisz, że jak kocham lasy i naturę to nie będzie mi źle w Australii? 🙂
Będzie Ci najlepiej!
Piękne przestrzenie i ta słoneczna, pozytywna aura. Niestety troszkę jej nam w Polsce ostatnio brakuje 🙁
Ale zaraz przyjdzie wiosna! Uszy do góry 🙂
Rety, ale tam pięknie, Julka! Siedzę właśnie w Warszawie – szaro, buro a Ty mi tu wodospady i słońce prezentujesz 🙂
Mam podobnie – na odstresowanie, takie całkowite, to tylko natura i ewentualnie jakieś odludzie.
To powinnaś się cieszyć, że Ci takie ładne oderwanie zafundowałam 😉
I to mi uswiadamia, ze powinnam czesciej wyjezdzac poza Chiang Mai.
A mieszkasz tam już długo na stałe? Sam właśnie umiera z zazdrości!