Napiszę krótko. Nie ma o czym. Dużo nie pokażę. Nie ma czego. A jak jest to jest brzydkie, zatłoczone, gorące, śmierdzące. To jest takie miejsce, które raczej będę omijać szerokim łukiem w przyszłości. Raczej, bo poznałam tu niezwykle miłych ludzi. Jeśli przyjadę jeszcze raz to do nich. Nie do Dżakarty.
Jakarta podczas samotnej podróży dookoła świata 2012/2013. Tajlandia – Malezja – Indonezja – Australia – Nowa Zelandia – Polinezja Francuska – Chile – Peru – Kuba – Meksyk.
Wspomnienia z Dżakarty
Lotnisko w Dżakarcie przywitało mnie – taksówkami. Wychodzę, a tam dziesiątki stanowisk, dziesiątki firm, dziesiątki niezrzeszonych naciągaczy. Na szczęście wiem, którą taksówkę mam wybrać – Taxiku. Znajduję przedstawiciela, zapisuję się na listę i czekam w kolejce. 5 minut. 10 minut. 15 minut. I wreszcie jest. Jedziemy do hotelu. Jedziemy to za dużo powiedziane. Przemieszczamy się żółwim tempem w kierunku centrum. Pół godziny. Godzinę. Półtorej. Dwie. Korki. Tysiące samochodów. Tysiące skuterów. Miliony. I jeszcze raz korki, korki, korki. Wygląda to wszystko co najmniej dramatycznie. Bangkok przy tym wysiada. Kuala Lumpur też. Jakarta to bezsprzecznie najbardziej zakorkowane miasto, jakie kiedykolwiek widziałam. Dramat. Zamykam się w hotelu i nie chcę wychodzić. Jakbym mogła zabarykadowałabym się w pokoju i udawała sama przed sobą, że mnie tu nie ma. Ale nie mogę. Więc postanawiam się przejść. Za oknami już ciemno. Ruch na ulicach nie ustaje. W recepcji pytają się, gdzie chcę iść. I po co?! Po co dziewczyna chce się plątać po nocy sama? Przecież to duże miasto. Tu jest niebezpiecznie. “Uważaj” mówi recepcjonista. Za chwilę zaczepia mnie barman i też prosi, żebym uważała. Lekko spanikowana przekraczam hotelową bramę i wychodzę na ulice Jakarty. Nadal korki. Nadal upał. Kilku bezdomnych na krawężnikach. I ja – atrakcja dla miejscowych. Spanikowana atrakcja. Jak ci ktoś kilka razy powie, żebyś uważała, to zaczynasz się bać. W moim brzuchu kłębek nerwów, w ręku ściskam telefon, a rękę oczywiście chowam w kieszeni razem ze 100 000 IDR, czyli jakimiś 30 zł. Rozglądam się nerwowo. “Hello. Where are you from?”. “You are alone?”. “How are you?”. “Where are you going?”. I oczywiście prawie kultowe już: “taxi miss?!”. Szybko wracam do hotelu. Nie odczuwam żadnej przyjemności z tego spaceru, więc poczekam do rana i spróbuję drugi raz.
Mój znajomy z pracy, Razek, powiedział że ma w Jakarcie koleżankę. Udało mi się z nią skontaktować. Adis to moje zbawienie! To ona powiedziała mi, którą taksówką jechać z lotniska do hotelu. To ona znalazła mi hotel. To ona podpowiedziała, co warto w Jakarcie zobaczyć. I ona też powiedziała: “uważaj”. Więc uważam i o poranku ruszam w stronę starego miasta. Postanawiam się oczywiście przejść. I chyba upadłam na głowę. Po Jakarcie nie można “się przejść”. Ruch uliczny jest w natężeniu 1000%. Chodników momentami brak. Temperatura przekracza akceptowalne przez mój organizm limity. Ale nie poddaje się. Jestem coraz lepsza w przechodzeniu przez ulicę. Podszkoliłam się w Bangkoku i Kuala Lumpur, więc umiejętnie prześlizguję się między pędzącymi skuterami i łamiącymi wszelkie drogowe zasady samochodami. I po co było malować pasy na ulicach? Po co stawiać znaki? Tu i tak każdy jeździ, jak chce. Adis mi powiedziała, ze jest nawet strona na fejsbuku po hasłem: “Jeśli potrafisz jeździć po Jakarcie, to potrafisz jeździć wszędzie”. Coś w tym jest. Idę już chyba 30 minut. Mokra i zmęczona. Mam dość tego cudownego spaceru. Hałas, upał, a do tego nie ma czym oddychać. Ilość spalin skutecznie ogranicza ilość tlenu. Docieram pod znany w mieście monument, który jest po prostu żelbetonowym słupem. I postanawiam złapać taksówkę na stare miasto. To też nie jest najlepsze rozwiązanie, bo korki w mieście się nie kończą. Więc jedziemy dwa, może trzy kilometry ponad 30 minut. Starówka okazuje się być mini placykiem z kilkoma kolonialnymi domkami wokół. Część z tych domków jest oczywiście w opłakanym stanie. Ale na starówce jest też pierwsza rzecz, która mnie w Jakarcie urzeka. Rowery tandemy, które wypożycza się z kolorowymi kapeluszami w zestawie. Coś pięknego!
No, ale nie pojeżdżę sobie. Nie mam spółki do tandemu, więc zaliczam swoje pierwsze muzeum! Jak dla mnie, nuda. Muzeum lalek. Ok. Jest kilka ciekawych egzemplarzy, ale chętniej obejrzałabym te lalki “w działaniu” niż za muzealną szybą. No, ale jak już tu jestem to oglądam. Lalka z chin, lalka z Francji, lalka z… Zgadniecie skąd? Jestem pewna, że się domyślacie. Oczywiście, że… z Łowicza! Fajnie znaleźć taki polski akcent, szczególnie jak się go totalnie nie spodziewa. Po 10 minutach jestem przy wyjściu. Rozglądam się wokół. Czuję, że moja skóra lekko płonie od promieni słonecznych. I czuję, że jestem zmęczona. Jakarta wyciągnęła ze mnie w ciągu półtorej godziny całą zgromadzoną w nocy energię. Wpadam na kawę do kawiarni. A co. Cafe Batavia. Najbardziej kultowa kawiarnia z klimatem kolonialnym i najdroższa kawa w Jakarcie, o czym dowiaduję się dopiero później niestety. Ale kawa pyszna! Indonezja jest chyba drugim na świecie producentem kawy, więc jeśli chodzicie do Starbucksa na przykład, to pijecie kawę właśnie stąd.
Łażę trochę po małym ryneczku i stanowię nie lada atrakcję. Turystów tu raczej brakuje. Nagle zaczepia mnie grupa 4 dziewczynek w wieku szkolnym. “Czy możemy z Panią chwilę porozmawiać po angielsku?”. No jasne! W ich oczach pojawia się błysk, a na twarzy uśmiech od ucha do ucha. Podniecone wypytują mnie skąd jestem, czy Indonezja mi się podoba, jakie jedzenie mi smakuje, gdzie byłam, gdzie jeszcze jadę. Jedna dziewczynka przepytuje. Druga dziewczynka notuje. Trzecia dziewczynka robi zdjęcia. A czwarta rozradowana chichocze z boku. “Dostałyśmy takie zadanie w szkole, że mamy rozmawiać z obcokrajowcami”, wyjaśnia w końcu moja główna rozmówczyni. Po 7 minutach jestem wolna, a dziewczynki chyba zadowolone. To tyle z ciekawych przygód w Jakarcie. Ale zostało to, co najważniejsze – poznanie Adis, która wraca wieczorem z Bali i zaprosiła mnie na kolację.
Dochodzi 21:00. Przez hotelowe drzwi wchodzi dziewczyna w białej koszuli i eleganckiej spódnicy. “Julia?”. Tak! To ja! Miło Cię wreszcie poznać Adis. Tak bardzo się cieszę, że tu jesteś. Bardzo. W samochodzie czeka na nas chłopak Adis. Wsiadamy i jedziemy kawałek dalej to super wyglądającej restauracji. Będzie indonezyjska kuchnia! Hura! Po chwili na stole ląduje czerwony ryż, ryż z jakimiś chrupkami, ośmiorniczki, kurczakowe sataye, tofu na słodko, naleśniczki z kokosowymi musami i mrożona herbata. Wszystko jest bardziej słodkie niż ostre. Ma posmak kokosowego mleka, z nutą azjatyckich przypraw. To inne smaki niż w Tajlandii, czy Malezji. To chyba bardzo moje smaki, bo mój brzuch i podniebienie są zachwycone! To jest pyszne! Niezwykłe połączenia. Wyraźne akcenty. Zapachy. Do tego tradycyjny, indonezyjski napój z dużą ilością lodu. A w tle muzyka jawajska. I rozmowy. O Indonezji. O życiu. O planach. Adis pracuje w instytucji rządowej. I chyba lubi to, co robi. Jej chłopak podobnie. Jeżdżą trochę po świecie, poznają ludzi, inne kultury. Ale głównie pracują w Jakarcie. Czy ją lubią? Trudno powiedzieć. Chyba są przyzwyczajeni. Dla nich po prostu musi być, tak jak jest. Ale mi już wystarczy. Bardzo dziękuję. Jutro czas na Yogyakartę. Chciałam jechać pociągiem. 10 godzin, przez pola ryżowe, miasta, ale oczywiście usłyszałam, że to nie jest najlepszy pomysł dla samotnej dziewczyny. Więc kupiłam bilet na samolot i lecę. Żałuję momentami, że tak słabo znam się na podróżowaniu. Cały czas trochę się boję świata…
Kliknij i czytaj kolejną część relacji z podróży dookoła świata!
Więcej o podróży dookoła świata znajdziesz tutaj.
Jeśli podobała Ci się ta opowieść – zostaw komentarz, albo przekaż dalej! Będzie mi bardzo miło. Dziękuję! Julia.
Widzę, iż nie operowałaś w opisie Jakarty w ogóle nazwami, czy to ulic, hotelu, itd. Raczej chyba nie miałas ochoty na reklamowanie tego miasta, w przeciwieństwie do Bangkoku 🙂
Powiem Ci, że niesamowita podróż z jeszcse bardziej niesamowitym zakonczeniem i kontynuacją. Fajnie to wymyśliłaś i bardzo jednoczesnie spontanicznie a rozsądnie.
Marcin, nie operowałam, bo… ich nie znałam. Nie miałam przewodnika w ręku, a wpisy robiłam bardzo na świeżo. Dziś zresztą sama patrzę na nie z uśmiechem 🙂 Dzięki za miłe słowa! Cieszę się bardzo, że spodobał Ci się ten kawałek mojego życia. Pozdrawiam z Australii. 🙂
Bardzo podobał mi się opis Jakarty, bo mówi o tym, co widziałaś i przeżyłaś. Mam dość kolorowych broszurek opisującyh fikcyjne raje. Choć rozmarzyłam się trochę, gdy pisałaś o kuchni.. 🙂 pozdrawiam ciepło i pisz dalej!
Ania
piqstory.blogspot.nl
I ja pozdrawiam i będę pisać! Obiecuję 🙂 I cieszę się, że się podobało!
czy ja wiem, czy tak narzekasz? Ciężko chyba napisać coś pozytywnego o Jakarcie, ja to rozumiem, bo mijałam to miasto już kilka razy i ani razu nie miałam ochoty zapuścić się głębiej, odstrasza mnie i przeraża! Fajnie to wszystko opisałaś 🙂 A pierwsze moje dni w Indonezji też były takie strachliwe, teraz już na tych zatłoczonych ulicach czuję się prawie jak w domu.. pozdrowienia z Jogji!
Tam sobie mieszkasz?!!! 🙂
póki co pomieszkuję, kilka miesięcy siedzę, potem gdzieś się po świecie włóczę, ale to taka moja baza, do której wracam i wracać będę 🙂
Julka, poczułam palącą potrzebę, żeby dodać coś od siebie:) Bo ja uwielbiam to Twoje “narzekanie”. Dla mnie w poznawaniu świata najważniejsze są emocje, a wiadomo, że są one raz dobre, raz złe. Fajnie jest poznać świat z innej strony, niż słodko- pierdzące foldery biur podróży, a twoje wpisy dają mi właśnie taką możliwość. Zazdroszczę Ci tych emocji i odwagi, na którą mnie nie byłoby stać. Życzę kupy fantastycznych wrażeń. Ściskam. Aga.
Również zauważyłam, że dużo narzekasz. Nigdy nie byłam w egzotycznych krajach, a czytając Twoje wpisy czasem mam wrażenie, ze nie warto wydać kasy na podróż bo zobaczę albo śmieci albo stragany…
Kama – to, co piszę to moje subiektywne odczucia. Ten blog to bardzo “ja”, a nie przewodnik po świecie. Pamiętaj, że każdy odbiera świat inaczej, czego innego szuka, co innego mu smakuje, inaczej lubi poznawać życie. Warto wydać każdą złotówkę na podróż. Nawet, jak czasami nie zachwyca. Są śmieci. I stragany. Ale wszędzie są cudowni ludzie. I to jest największa wartość podróży. Buziaki z wyspy Bali!
Haha, I hope Jakarta’s “hospitality” doesn’t affect your opinion about Indonesia overall. Can’t wait to read your next post about Yogyakarta and Bali 🙂
ciotka też dorzuca swoje trzy grosze:ciesz się,że tam jesteś i nie bądź marudą.Mocno ściskam i całuję skołataną główkę.
Nie jestem marudą tylko racjonalistką. Jak coś nie zachwyca, to nie zachwyca… Dlaczego mam udawać, że jest inaczej? Ale nadal kocham tą moją podróż mimo, że czasami nie zachwyca 🙂
Nie daj sie !!! ” Twardym trza byc , anie mietkim ” Bedzie jeszcze wiele takich miejsc ,ktorych niezaakceptujesz , bo taki jest ten swiat . Zwiedzaj , patrz , trzeba zrozumiec “innych” , BADZ OSTROZNA ! M.
Będę 🙂
jak dla mnie to znasz się bardzo,ale to bardzo dobrze na podróżowaniu! trzymam kciuki za Twoje dalsze wyprawy i życzę lepszych miejsc, niż Jakarta 🙂
Paula – jeszcze dużo się muszę nauczyć, ale od tego też jest ta właśnie podróż 🙂 Dziękuję i pozdrawiam z Bali!
Dżuli, trochę więcej optymizmu. Ciesz się z tego że TAM jesteś, ze TO widzisz 🙂 Niejeden Ci zazdrości 🙂
Właśnie dziś stwierdziłam, że ciągle narzekam! Masz 100% racji. Pora to zmienić i szukać pozytywów!Nawet, jak trudno je znaleźć… Pozdro!
Super ! w takim razie oczekuję niecierpliwie na wpis pełen uśmiechu i pozytywów z Bali :))))
Słuszne spostrzeżenie. Ostatnio doszłam do wniosku, że strasznie dużo tu narzekania, a myślałam, że to będzie meeeega pozytywny blog pełen radosnej energii…
Ale Gosiu – ten blog jest pełen cudownej energii! Tylko, że jest bardzo mój i bardzo szczery. Nie ma tu udawania. To, że nie wszystko na świecie jest piękne i że nie wszystko rzuca na kolana, daje konieczną równowagę. Po za tym to ludzie są najważniejsi. A tych na swojej drodze spotykam najlepszych!
właśnie! zgadzam się w 100% 🙂 Trzeba czasem zrobić takie “klik” w myśleniu, podróże uczą też pokory i elastyczności 🙂 powodzenia!
Uczą pokory. To święte słowa.