Skip to main content


© The Gospo’s

CodziennośćEmigracja i życie w AustraliiPamiętnikxhome-section-2

Czego przez ostatni rok nauczyła mnie emigracja, Australia, życie

By 25 lutego, 20224 komentarze
Czego przez ostatni rok nauczyła mnie emigracja, Australia, życie

Rok pandemii, straty pracy i rozpoczęcia nowej, rok ciąży i utknięcia na końcu świata, na które nie mogę narzekać. Jakie były i czego nauczyły mnie ostatnie miesiące?

Zaczęłam pisać ten post z początkiem kalendarzowego roku, ale szybko to porzuciłam.

– Przecież najważniejsze przemyślenia, zmiany, nie rozpoczęły się magicznie, gdy wybił 1 stycznia – pomyślałam. I dlatego wracam do tych refleksji dziś, bo to przełom lutego i marca, a nie początek kalendarzowego roku, jest okresem, do którego chce się odnieść. I głośno, pisząc ten tekst, i w ciszy, w natłoku własnych, poplątanych myśli.

Wraz z początkiem marca mija również rok od chwili, gdy życie nas wszystkich, wszystkim na całym świecie, zaczęła zmieniać pandemia. Jak bardzo staralibyśmy się o tym nie myśleć i po prostu iść dalej, strzepując kurz z ramion, nie warto – ten dziwny, zmieniony znikąd układ codzienności, dla nas wszystkich powinien być impulsem przemyśleń. 

Jak ja się cieszę, że tu mieszkam!

Mija mi ósmy rok w Australii. Szybko zleciało. To czas wzlotów i upadków, nieraz już mówiłam o emigracyjnej sinusoidzie uczuć, która sprawia, że raz jesteś na haju i masz ochotę całować ziemię, na której stoisz, a chwilę potem – kiedy jest najbliższy lot do domu?! To przychodzi i odchodzi – tęsknota, poczucie bezpieczeństwa i swobody, radość i smutek przeplatany niczym średnio udany warkocz.

Ale w ubiegłym roku po raz pierwszy tak w stu procentach szczerze pomyślałam – „Jak ja się cieszę, że tu mieszkam!”. Zaczęłam bardziej doceniać swój wybór i drogę, którą podążam, mniej żałować. Złożyły się na to dwie ważne kwestie. 

Po pierwsze, Australia naprawdę świetnie radzi sobie z sytuacją epidemiologiczną. Generalna konsekwencja decyzji i odpowiedzialność społeczna to te kwestie, która w moim odczuciu zagrały najgłośniej. To kraj dobry do życia, mający wiele zalet (minusów też oczywiście, ale dzisiaj nie o nich), a fala, na której płynie teraz, bezpiecznie transportuje do oddalonego brzegu. Australia to: duża ilość słońca ważnego dla przyjemnego samopoczucia, to radzący sobie nieźle system opieki zdrowotnej, to całkiem mocna gospodarka, rządowe wsparcie w sytuacjach kryzysowych, ludzie, którzy zdaje się, że rzadziej popadają w skrajności i lubią innych.

Z drugiej strony mamy tę polską krainę, za którą jako emigrant się tęskni, którą staram się zachwalać, a plan tymczasowej przeprowadzki do Milanówka zawsze był dla nas opcją. Chwilowo nie jest.

Chwilowo też (mam nadzieję, że chwilowo) nie zachwalam Polski, bo bardziej się wstydzę nią, niż cieszę. Niestety. W moim odczuciu oczywiście patrząc z dystansu i w pewnie w jakimś oderwaniu (chociaż może właśnie trzeźwiej), ostatni rok pokazał, że kraj nad Wisłą toczy się po równi pochyłej i na pewno nie zmierza w kierunku, który zgodny byłby z moimi wartościami. Władza – jasne, dramat – ale odnoszę również wrażenie, że dla coraz to większej części społeczeństwa zachodzące zmiany zdają się być właściwymi i to przeraża. Otwartość, szacunek, tolerancja, wsparcie – wszystko poszło w zapomnienie, a grają wielkie hasła interpretowane  pod własną nutę – patriotyzm, polskość, wiara ochrona życia – bullshit

To za ludźmi się tęskni. Za niczym innym.

Za czym tęsknisz na emigracji? Napisałam, kiedyś na ten temat tekst. Jest wiele rzeczy, za którymi można tęsknić. To smaki, które przywołują wspomnienia dzieciństwa i najlepiej łagodzą głód. Miejsce, gdzie można by dojść z zamkniętymi oczyma. Zrozumienie kultury, humoru, historii, które pozwala śmiać się do rozpuku lub dyskutować swobodnie. Ta swoboda właśnie – porozumiewania się w języku, który ślina na język przynosi jako pierwszy. 

Tylko bez tego wszystkiego można dać sobie radę. Z czasem – wszystko udaje się zastąpić, wszystkiego można się nauczyć.

Ale ludzi nie da się zastąpić. Bo to za czym się tęskni, to relacje nie do zastąpienia. Zresztą, kto chciałby zastępować?

To, że zawsze można przyjechać, nie zawsze jest prawdą.

Pamiętam tę rozmowę, jakby to było wczoraj.

– A jak nas odetną i nie będziesz mogła przyjechać – powiedziała rozżalonym głosem moja przyjaciółka, Aneta.

Nie odetną. Nie ma takiej opcji, żeby ktoś zamknął granice, i żeby nie można się swobodnie przemieszczać. Byłam o tym przekonana.

Wiemy, jak błędne było to przekonanie.

W tej mojej emigracyjnej drodze od początku podtrzymywała mnie myśl „Przecież zawsze mogę wrócić”. Okazuje się, że bardzo się myliłam, powroty nie zawsze są takie łatwe, a świat nie aż tak otwarty, jakbyśmy chcieli. 

Zresztą, dziś bardziej niż wyjeżdżać, chciałabym móc wszystkich bliskich sercu, móc przywieźć tutaj. Dlaczego? Patrz punkt pierwszy.

W jednej chwili serce może rozpaść ci się na tysiąc kawałków, żeby kilka miesięcy później bić mocniej niż kiedykolwiek.

Początek ubiegłego roku był dla mnie trudny, już o tym wspominałam. Ale nigdy nie napisałam i wciąż nie wiem, czy mam w sobie niezbędną gotowość. W jednej chwili pojawiło się ogromna radość – będziemy mieć dziecko – a niedługo potem – serce rozpadło się na tysiąc kawałków. Samo to było traumatyczne, a okoliczności wydarzeń nie ułatwiały. Kolejne miesiące były nawigacją przez niewiadomą. Gdy w końcu (znowu) się udało, radość pożarł strach. Na raz, nie zostawiając nawet okruszków.

Dzisiaj jesteśmy już blisko końca, a ja wreszcie, po długich miesiącach stąpania we własnej głowie po cienkim lodzie strasznych myśli, mam odwagę szczerze cieszyć się brzuchem i mówić o tym, że – tak, za kilka tygodni będziemy mieć bobasa!

Ta krótka, a jednak wyboista droga, wiele mnie nauczyła, ale to temat na osobny tekst.

W partnerze trzeba mieć dobrego kumpla.

Żyć pod jednym dachem z człowiekiem, którego średnio się lubi, to byłoby… średnio przyjemne! Szczególnie wtedy, gdy „jesteście na siebie skazani 24 h na dobę”. Szczęśliwie dla mnie, Sam jest moim dobrym kumplem, a ostatni rok tylko odrobinę bardziej nas przetestował? Dlaczego „tylko”? Bo od początku naszej relacji jesteśmy my – zarówno, jako para jak i przyjaciele. Na tym naszym końcu świata, w Brisbane, obydwoje jesteśmy daleko od rodziny, a przyjacielskie, nowe znajomości budujemy razem. Razem wydeptujemy ścieżki nie tylko wspólnego życia, ale też tych naszych własnych żyć. 

Jednocześnie, ostatni rok, zbliżył nas jeszcze bardziej, a właściwie to przymusił do tego zbliżenia (jak wielu), w czym całkiem nieźle się odnaleźliśmy. Lubimy spędzać ze sobą czas, a jednocześnie lubimy dawać sobie wzajemnie przestrzeń – nawet na tej małej powierzchni naszego domu. Czy jest idealnie? Serio, czy kiedykolwiek jest idealnie? Nie wierzę. Zdrowa relacja opiera się na smutkach i radościach, fajnych rozmowach i sprzeczkach, daleko jej od ideału. 

Zamienianie pasji w pracę może być szkodliwe.

Kocham podróżować! Kocham opowiadać i pokazywać świat innym, budząc fascynację odwiedzanymi miejscami, kulturą i ludźmi. Co więcej – inni lubią, gdy to robię i utwierdzają mnie w przekonaniu, że jestem dobrym opowiadaczem i przewodnikiem. Wiem, że tak jest, dodatkowo czuję się w tym jak ryba w wodzie, dlatego już kilka lat temu podjęłam decyzję, że to, co lubię robić i co dobrze mi wychodzi, można by zamienić również w pracę.

Można by. Układanie spersonalizowanych planów podróży, bycie osobistym przewodnikiem dla osób prywatnych i grup, już kilka lat temu stało się dla mnie jednym ze źródeł dochodu i mogłoby być całkiem dochodowym biznesem. Taki był zresztą plan na 2020 rok. Pandemia i to pokrzyżowała.

Ale jeszcze zanim to zrobiła, we mnie zaczęły budzić się wątpliwości… Bycie poza domem przez długi czas, ciągłe odwiedzanie tych samych miejsc, doprowadzające siłą rzeczy do swoistej obojętności, wyczerpanie energetyczne, bo we wszystko wchodzą całą sobą (inaczej się poza tym nie przy formie, którą obrałam), a ludzie to widzą i czerpią, ogromna odpowiedzialność, gdy coś dzieje się nie tak. Oczywiście, plusów też jest mnóstwo, po prostu zaczęłam się zastanawiać – czy ja naprawdę chcę, żeby moje ukochane podróże były pracą? Czy praca musi naprawdę być pasją? Czy musi pojawiać się tu ten element romantyzmu? 

Nie musi. Jeśli jest i komuś to odpowiada – fajnie. Jeśli jest tym, co zaspokaja potrzeby portfela i jednocześnie daje spokój ducha – też spoko. Ważne po prostu, żeby czuć się dobrze z tym, co się robi, z miejscem, w którym się jest, bo praca to ogromna część naszego życia! Ale fajerwerki można zaoszczędzić na inną dziedzinę. Fajnie w tej kwestii pisze Ula z bloga Adamant Wanderer, poczytajcie.

Czy nadal będę zajmować się turystyką? Pewnie w jakimś stopni tak, ale inaczej niż kiedyś planowałam. Co zatem będę robić? Wróciłam do pracy w marketingu. Gdzie pójdę dalej? Tego jeszcze nie wiem.

Czekanie na „powrót do normalności” to strata czasu. 

Chyba wszyscy na początku mówiliśmy „a jak już wszystko wróci do normy, to wtedy…”. Tylko że minął już rok, a „norma” nigdy nie będzie taka, jak była kiedyś. Świat się zmienił nieodwołalnie, a czekanie na odwrót jest zgubne/bezsensowne/stratą czasu.

Tak, może być trudno, wciąż jest wiele ograniczeń, na które nie mamy wpływu, ale czekać – na co? 

Ten rok nauczył mnie jeszcze mocniej czerpać radość z tego, z czego mogę czerpać, robić, to, na co pozwala mi codzienność i doceniać to, co wciąż mam, korzystać z chwili i nie czekać. Próbując być w tym wszystkim dobrą osobą.

Zresztą – czy na pewno chciałabym, że „wszystko wróciło do normalności”? Ten wirus mógłby mieć ksywkę „STOP” – zatrzymał nas wszystkich – a pod wieloma względami wszyscy (i nasza planeta też) potrzebowaliśmy kogoś, kto złapie za wodze, bo sami nie potrafiliśmy zwolnić. 

Czy jest jeszcze coś? Na pewno. To, z czego cieszę się najbardziej to to, że z roku na rok potrafię coraz skutecznej przystanąć i zwyczajnie się zastanowić. Nad sobą i nad tym, co mnie otacza.

4 komentarze

  • Mariola pisze:

    Droga Julio, co za wspaniale przemyślenia. Wzruszył mnie twój test. Gratulacje z narodzin syna. Ja z mężem i córka mieszkamy w Kanadzie od 33 lat i lubię tu być. Zgadzam się z twoja opinia: nie ma na co czekać, trzeba żyć jak najlepiej można tu i teraz bo mamy tylko jedno życie.
    Pracowaliśmy z mężem cale życie żeby moc podróżować na emeryturze, a tu nagle się okazało ze świat może się zamknąć i nasze plany mogą nie byc mozliwe. Teraz musimy się postarać żeby nic nie odkładać i jednak spelnic nasze marzenia (jedno z nich to zobaczyć Australię i Nowa Zelandię)
    Ponieważ granica z USA jest wreszcie otwarta to jedziemy niedługo do Stanów, a później może do Polski wreszcie zobaczyć się z rodzina (po 4 latach – mieliśmy jechać do Polski ale ogłoszono pandemie).
    Chociaż pandemia pokazała nam, ze Kanada tez ma wiele słabych punktów i nie jest tak demokratyczna jak się wydawało, to jednak w porównaniu do tego co się dzieje w Polsce jest do przodu.
    Mam nadzieje ze pozostaniemy w kontakcie.
    Pozdrawiam serdecznie z Ontario, Canada,
    Mariola

  • Pralinka pisze:

    “To za ludźmi się tęskni. Za niczym innym.” Dla mnie najważniejsze zdanie. Doświadczyłam tego w każdej podróży i delegacji. Nie wyobrażam sobie już świata bez internetu i możliwości łatwej komunikacji na odległość.

  • Martyna pisze:

    Ja nie wiem, może ten ostatni akapit jakoś przedrukować i oplakatować nim… wszystko? Nie cierpię takiego śmiecenia, ale ten przekaz jest tak ważny, że powinien dotrzeć do każdego 😀 Brawo, zgadzam się w pełni!

  • __traveladdicted__ pisze:

    Welcome back beautiful soul 🙂

Leave a Reply