
Są wy życiu kataklizmy, ludzkie nieszczęścia, o których się słyszy. I wtedy człowiek współczuje, chce pomóc, ale nie do końca rozumie, co się tak naprawdę wydarzyło. Dociera do niego więcej dopiero wtedy, kiedy stanie na miejscu tragedii. Tak było ze mną i z Christchurch – miastem w Nowej Zelandii, które dwa lata temu zostało zrujnowanie przez trzęsienie ziemi. To będą krótkie i poruszające wspomnienia.
Christchurch podczas samotnej podróży dookoła świata 2012/2013. Tajlandia – Malezja – Indonezja – Australia – Nowa Zelandia – Polinezja Francuska – Chile – Peru – Kuba – Meksyk.
Wspomnienia z Christchurch
Po kilkunastu godzinach w autobusie wreszcie dotarłam do Christchurch. Jest środa po południu. Wyskakuję w okolicach uniwersytetu. Zgodnie z informacją na hostelbookers.com mój hostel powinien mieścić się w centrum, ale zgodnie z tym co mówi mapa w moim telefonie, to mieści się on gdzieś w okolicach kampusu. Więc idę. Dwukilometrowy spacer, z dwoma plecakami, po dłuuuugiej podróży należy do średnio przyjemnych, ale dam radę! Idę i idę, i idę… Na szczęście mapa się nie pomyliła. Dostaję swój pokój w akademiku! Są wakacje, pokoje wolne, więc biznes się kręci. Zostawiam graty i szybko wychodzę, bo mam tylko jeden wieczór na poszwędanie się po mieście. Chłopaki w recepcji patrzą na mnie dziwnie, że chcę tam jechać wieczorem sama. „Dlaczego nie?”, myślę sobie. Znajdę jakąś fajną knajpę, zobaczę jak się sprawy mają i wrócę. Autobus odjeżdża sprzed bramy kampusu, nr 22 chyba, bilet około 8 dolarów, jakieś pół godziny drogi.
Kiedy autobus zatrzymuje się na dworcu wyglądającym na tymczasowy, dociera do mnie, że coś jest nie tak. W powietrzu wisi dziwna energia. Panuje totalna cisza. Słońce powoli zachodzi. Na chodnikach pustki, na ulicach pustki. Wieje niepokojący, delikatny wiatr. „Road closed”. „No entry”. „Extreme danger. Keep out”. Tak, Christchurch jest nadal zrujnowane po trzęsieniu ziemi. Całe centrum to tzw. czerwona strefa ogrodzona wysoką siatką. To opuszczone restauracje, gdzie wciąż leżą porozbijane szklanki, i widelce które pospadały ze stołów. To bloki z powybijanymi oknami. Budynki bez dachów, połowy budynków, szczątki budynków. To kompletnie rozwalona piękna katedra. To tony gruzu, puste place, niedziałające światła. I niezwykły pomnik – 185 białych krzeseł, symbolizujących 185 ofiar trzęsienia ziemi. Wśród krzeseł dziecięcy fotelik samochodowy pomalowany na biało… Czuję strach. Naprawdę czuję tę dziwną energię. Zamykam oczy i słyszę krzyki sprzed dwóch lat, płacz, widzę przerażone twarze. Idę dalej pustym chodnikiem. Jestem kompletnie sama. Drzwi do jednego z budynków są lekko uchylone. Skrzypią, jak w horrorze. Zawiał wiatr. I zapałka zgasła… Drzwi się zamknęły.
Kliknij i czytaj kolejną część relacji z podróży dookoła świata!
Więcej o podróży dookoła świata znajdziesz tutaj.
Jeśli podobała Ci się ta opowieść – zostaw komentarz, albo przekaż dalej! Będzie mi bardzo miło. Dziękuję! Julia.
Julciu! Od pewnego czasu piszesz coraz krótsze teksty,a i rzadziej można je przeczytać.Jak wytłumaczyć ten fakt?Chyba tylko zmęczeniem,a może natłokiem wrażeń?Pozdrawiamy naszą kochaną podróżniczkę.Jelenia Góra
Ciociu! Już nadrabiam zaległości 🙂 Całuję z deszczowej Polinezji!
nie wiem czy słowo „dobry” jest na miejscu, ale ten pomysł z pomnikiem-krzesłami jest własnie taki.. chwyta za serce. i ten dziecięcy fotelik..
nawet w pięknych miejscach zdarzają się tragedie..
Chwyta bardzo Aniu. Bardzo! Niby takie proste, a jednak ma w sobie coś wyjątkowego.
Przejmujące…..