Czy w ciągu tygodnia w Japonii może wydarzyć się jeszcze więcej? Był snowboard i lepienie bałwana. Było więcej śniegu niż widziałam przez ostatnie 5 lat! Było jedzenie takie, że robię się głodna na samą myśl i były tuńczyki warte miliony. A do tego wszystkiego były nowe znajomości. Bo są ludzie, których trzeba spotkać i miejsca, które można zobaczyć…
To zdanie powtarzam, jak mantrę. Przyświecało dumnie mojej podróży dookoła świata, która była podróżą do ludzi właśnie. Dziś przyświeca mojemu podejściu do życia i każdej kolejnej małej, czy dużej podróży. No i tak się, jakoś składa, że puzzle o spotykaniu ciekawych ludzi, zupełnie przypadkowo zawsze układają mi się w całość. Podobnie było w przypadku wyjazdu do Japonii…
Podejmujemy decyzję o wyjeździe. Chwilę później odzywają się Ada i Grzesiek (kiedyś czytelnicy tego bloga marzący o podróży dookoła świata, dziś sami w podróży dookoła świata), że w Tokio będą akurat wtedy, kiedy będziemy my. Potem pisze do mnie Kamila (blogerka z Kami Everywhere, z którą znam się tylko wirtualnie), że w Tokio mieszkają jej znajomi, Panna M i Pan H i koniecznie musimy się z nimi spotkać. W międzyczasie sama robię szybki przegląd informacji o Japonii i trafiam na bloga Tokyo Pongi. Jego autorka, Dagmara, wraz z mężem Wojtkiem, także mieszkają w Tokio.
Z Adą, Grześkiem, Panną M i Panem H spotykamy się pierwszego wieczoru. W trakcie rozmów okazuje się, że… Panna M i Pan H są sąsiadami Dagmary i jej męża (czy świat może być aż tak mały). Niestety nie mogą dotrzeć na nasze polskie spotkanie przy japońskim winie, ale…
Z Dagmarą i Wojtkiem spotykamy się na sushi-lunch, niedługo po naszej wycieczce na rybny targ. To nasz ostatni dzień w Tokio, mieliśmy widzieć się tylko na chwilę, ale oczywiście się zagadujemy. Jest przemiło. Dagmara i Wojtek o Japonii wiedzą dużo, wiedzą dużo o japońskiej kulturze, zwyczajach i sposobie życie. I o tym, jak w tym wszystkim odnajdują się Polacy. A my mamy szczęście, że tą wiedzą chcę się z nami podzielić. Więc jeśli szukacie informacji o Japonii, wiecie gdzie zaglądać… tokyopongi.com
Jesteśmy totalnie niezdecydowani, co chcemy robić ostatniego dnia, ale nasi gospodarze (chyba spokojnie tak ich mogę nazwać), szybko znajdują dla nas rozwiązanie i wysyłają nas na rzekę…, ale po kolei.
Wycieczkę zaczynamy w Hama-rikyu Gardens, parku położonym u podnóży szklanych wieżowców. Wow! Już mi się podoba, a potem podoba mi się tylko bardziej. Witają nas pierwsze oznaki japońskiej wiosny, jest żółte pole kwiatów i… są pierwsze kwitnące wiśnie! Sakura, czyli festiwal kwitnących wiśni, zaczyna się dopiero za tydzień (w tym roku zaczął się pod koniec marca), ale my (tak, tak szczęściarze) mamy swoją Sakurę już dziś! A co!
Park Hama-rikyu (wejście do parku jest płatne, kosztuje 300 Yenów, ale warto) to przepięknie miejsce w tej betonowej dżungli. Wciąga tak, że nie chce się stąd wychodzić. Równiutko ułożone alejki, stawy, górki z widokami, miejsca na piknik i… sesje zdjęciowe. Widać, że są szczęśliwi, co nie?
Za radą Doroty i Wojtka łapiemy prom (Tokyo Waterway Line), który z samego parku płynie do dzielnicy Asakusa. To stara łódka z klimatem. Na początku rusza w kierunku sławnego Mostu Tęczowego, potem zawraca i kieruje się na Asakusę. Obydwoje lubimy oglądać miasta położone nad rzeką, z rzecznej perspektywy. Z wody zawsze wyglądają, jakoś tak… wdzięczniej.
Po chyba półgodzinnej przeprawie dobijamy do brzegu i szybko wędrujemy przez Asakusę, bo czas nas nagli. Niestety. Nasze pierwsze wrażenia? Ta część Tokio jest zdecydowanie bardziej… azjatycka. Dużo tu tego szumy, hałasu, bałaganu, tak bardzo charakterystycznego dla tej części świata. Dużo staroci i tradycji. Dużo „japońskości”. Choć podobno w czasie II Wojny Światowej Asakusa została mocno zniszczona i do dziś nie odzyskała dawnego blasku. Dziś jej największą atrakcją jest buddyjska świątynia Sensoji i chyba zakupowa uliczka Nakamise.
No i co? Trzeba wracać do domu. Australia wzywa! I nowe przygody też. Szykujcie się, bo będzie się działo 🙂 Do zobaczenia!
🙂 Akurat dobrze się składa bo Japonia może uda mi się wcześniej niż myślałam! Dzięki za info i polecany blog! 🙂
Zdradź więcej? 🙂 Musisz koniecznie iść na tuńczyki!
Nie mogę się nadziwić ilu ciekawych ludzi można spotkać na wyjazdach. Takie spotkania na końcu świata najlepsze:)
To prawda. A jak się podróżnicy odwiedzają na końcu świata to jest jeszcze lepiej 🙂
Internet łączy ludzi <3
Zawsze chciałam zobaczyć kwitnące wiśnie, byż może kiedyś się uda.
Ciekawość? – coo szykujecie 🙂
Nie wiem, czy to internet czy blogi podróżnicze 😉
Mam nadzieję, że do Japonii też kiedyś trafię 🙂 – piękna ta azjatycka wiosna!
No piękna! A u nas w Australii jesień…
Polacy znajda sie wszedzie!:):) Jak kiedys mnie poniesie do Australii, to tez sie do Was odezwe:)
I to fajnie Polacy (co wcale nie jest takie oczywiste ;))