Chodzić i jeść, w Tokio nie można inaczej. Jest smacznie, tylko trzeba założyć wygodne buty. I spodnie z tzw. zapasem.
Planowaliśmy iść o świcie na aukcję tuńczyków, planowaliśmy… Utwierdziło nas to tylko w przekonaniu, że plany są do niczego, bo po wieczorze spędzonym w przemiłym, polskim towarzystwie, pobudka o 3 nad ranem po prostu nie wchodziła w grę.
Plany w podróży
Zastanawiam się czasem nad sensem tego porannego zrywania się w podróży. Jakby nie patrzeć, to są wakacje i człowiek powinien odpocząć. Oczywiście odpoczynek to rzecz względna, bo jedni odpoczywają w ruchu, inni leniuchując, no ale wyspać to się lubi każdy! Poza tym sama chęć realizacji planu zwiedzania, nakłada już na nas swoistą musztrę, czasem gorszą niż ta którą mamy na co dzień. Ale mobilizujesz się, tłumaczysz sobie, wyszukujesz argumenty za. W końcu, na tych wakacjach masz tak mało czasu i tyle miejsc to odkrycia, że zrywasz się z kurami i przez pierwsze dwie godziny łazisz jak zombi. Wkurzony na cały świat, ale zwiedzasz. Realizujesz plan. Później masz tysiące wspomnień i… ochotę się wyspać. No i okazuje się, że po powrocie przydałoby się mieć kilka dni wolnego. Znacie to uczucie?
Zwiedzanie Tokio
Pomimo, że w Tokio mamy tylko trzy dni, postanawiamy spędzić poranek przewalając się pod kołdrą. Gdy wreszcie zwlekamy się z łóżka, pędzimy wygłodniali do piekarni tuż za rogiem. Omnomnomnom! Drożdżówki, babeczki, rogaliki, bułki, z nadzieniem, bez nadzienia, z makiem, z cukrem i na słono.
Tokijskie wypieki są fantastyczne, w Australii z tym krucho. Kupujemy chyba z dziesięć różnych ciastek, siadamy w parku i pałaszujemy w milczeniu, spoglądając tylko na siebie i oceniając, co smakuje lepiej. Wygrywa uroczy miś. Jest tak uroczy, że aż szkoda go zjeść, ale smakuje jak najlepsza na świecie drożdżówka z serem. Teraz to my możemy zwiedzać, proszę państwa!
Zaczynamy od 45 piętra. W budynku Tokyo Metropolitan Government Building, w dzielnicy Shinjuku, są darmowe tarasy widokowe (północny i południowy, otwarte od 9:00 do 23:00). Dopiero na górze dociera do nas, jak rozległe jest Tokio. To miasto się nie kończy! Przy dobrych warunkach pogodowych widać podobno nawet górę Fuji; niestety nie mamy aż tyle szczęścia.
Potem zaczynamy naszą pieszą wędrówkę. Z kawę w ręku (nie, nie ze Starbucksa; tak, kawa może być dobra w Japonii) idziemy do parku w dzielnicy Shibuya, parku w którym znajduje się świątynia shintoizmu (tradycyjnej japońskiej religii opartej na mitologii, zwanej Shinto) Meiji Shrine.
Drewniana brama, otoczona budzącą się dopiero do życia przyrodą, zdaje się przenosić nas w inną rzeczywistość. Siadamy w kącie i obserwujemy. W powietrzu unosi się spokój.
Z tej swoistej oazy przenosimy się do buzującego Harajuku, czyli chyba najbardziej odjazdowej dzielnicy miasta. Są tłumy, zarówno miejscowych, jak i turystów. Do restauracji – kolejki. W sklepach – kolejki. Na światłach – kolejki. Nieco zagubieniu kierujemy się do informacji turystycznej i jesteśmy ocaleni!
Informacje turystyczne w Japonii są idealne. Znajdziecie tu mnóstwo świetnych map, gazet, rankingów, wskazówek, miejscowych przewodników, a do tego obsługa jest przemiła. Śmiem twierdzić, że to rozwiązanie lepsze niż zakup jednego z popularnych przewodników. Oczywiście, jak to my, pakujemy się w dłuższą pogawędkę z Panią Japonką o… Polsce, bo okazuje się, że Pani Japonka w Polsce była, ale chwilę potem idziemy na wycieczkę, uzbrojeni w bezcenną wiedzę.
Najpierw przedzieramy się przez tłumy młodzieży na Takeshita Street, najbardziej zatłoczonej zakupowej ulicy Tokio, gdzie przechadzają się miejscowe podlotki. Wśród nich także Harajuku Girls, czyli, jakby to powiedzieć, kreatywnie poubieranie dziewczyny. Tych w Tokio nie brakuje.
W międzyczasie zahaczamy o naleśnikarnię – czyli bardzo popularne w Japonii, a pewnie szczególnie w Tokio (chociaż w Hakubie też były i to przy samym stoku narciarskim), naleśniki zwinięte w rożek, z przeróżnymi nadzieniami. Ten ‘hit-must-eat’ nieco nas rozczarowuje.
Więc idziemy dalej, w poszukiwaniu jedzenia i przygód. Trafiamy w dosyć „hipsterską” okolicę. Cat Street jest pełna oryginalnych sklepów, w powietrzu czuć klimat nieco zadartego nosa, gdzieś w zakamarkach pochowane są oryginalne kawiarnie, ale zanim tam pójdziemy, pora na pierogi…
Pierożki gyoza, pieczone czy na parze to jedna z tych rzeczy, których w Japonii trzeba spróbować. Na degustację wybieramy knajpę poleconą przez Panią Japonkę z informacji turystycznej, Harajuku Gyoza Lou. Oczywiście, musimy odstać swoje w kolejce, ale warto. Bierzemy chyba po trzy dokładki. To się nazywa prawdziwa uczta. Jest pysznie. Przepysznie. W menu tylko dwa rodzaje pierogów, ale za to jakie! Okazuje się, że knajpa, do której trafiliśmy, jest na liście 10 top jedzeniowych miejsc w Tokio w jednym z rankingów, sprawdźcie tutaj. Szczęściarze? Na pewno.
Po obżarstwie czas na co? Na kawę! A jakby mogłoby być inaczej. Przypadek zaprowadza nas pod drzwi kawiarni KTM, gdzie Sam, jako motorowy oszołom, dostaje kociokwiku.
A jeśli o zwierzakach mowa, to potem ja dostaję kociokwiku w króliczej kawiarni, Ra.a.g.f. Tak, nie przesłyszeliście się, w króliczej kawiarni. Królicza kawiarnia to miejsce, gdzie pijesz kawę, a wokół skaczą króliki. Możesz je też nakarmić marchewką. Są też kawiarnie kocie, z sowami i z… muminkami i… i jeszcze na pewno jakieś, które nawet trudno sobie wyobrazić. Sky is the limit. Ale… okazuje się, że kocia kawiarnia jest też w Melbourne! Sprawdźcie tutaj.
Spacerem, przerywanym wieloma kulinarnymi przystankami, dochodzimy wreszcie do skrzyżowania Shibuya, czyli tokijskiego Time Square (znowu zamarzył mi się Nowy Jork). Byliśmy tu wczoraj wieczorem, ale musieliśmy wpaść też w ciągu dnia. Niestety zaczyna padać, idziemy więc do hotelu na popołudniową drzemkę.
A wieczorem… no zgadnijcie? Chyba już kiedyś wspominałam, że przerzucę się bloga podróżniczo-kulinarnego, co nie? Wieczorem idziemy na kolację. Pierwsza próba okazuje się niewypałem, ale niedługo potem następuje sukces.
Opowiadałam Wam już o knajpie z zupami w stylu wejdź-zjedz-wyjdź, teraz pora na wersje ze stekami. Jestem zachwycona!
Barek-sieciówka. Ikinari Steak. W menu cztery steki, sałatka i frytki. Krzeseł brak, stoisz przy barze. Pan wyciąga kawał świeżego mięsa, kroi Twojego kotleta i wrzuca na grilla. Ty zakładasz śliniak, bierzesz w ręce nóż i widelec i zajadasz. A potem idziesz dalej. Proste? Proste! A do tego, jakie smaczne…
Czas na siestę. See you soon.
Jeśli podobał Ci się ten wpis – zostaw komentarz. Albo przekaż dalej!
Będzie nam bardzo miło. Julia i Sam
Fajnie jest wrócić w ukochane miejsca, nawet jeśli są to zdjęcia na blogu 🙂
A Wy, wrócilibyście tam jeszcze?
No jasne! Już planujemy. Jestem zakochana w Japonii po uszy!
Też byliśmy w Tokyo Metropolitan Government Building i nie widzieliśmy Fuji, ale podobno czasem widać 😉 Ale widoki i tak są świetne!
Są! Może następnym razem będziemy mieć więcej szczęścia.
Oj, zgłodniałam 😀 Doskonale rozumiem problem wczesnego wstawania. Tyle pięknych zdjęć wschodów słońca mi uciekło ale wychodzę z założenia, że czasem mam prawo po prostu odpocząć i poleniuchować, nawet w podróży 🙂
Cieszę się, że znowu się zgadzamy Ewka 😉
pobudka z rana, dobre sobie! znam procentowe możliwości M. i H. i przypuszczam, że podczas Twojej wizyty było nie inaczej! fajnie przedstawiłaś Wasze doznania kulinarne – dla mnie dalej Japonia sushi i shabu stoi!
PS. niedobra jesteś, jest prawie 23, a ja przez Ciebie zgłodniałam i biegnę do lodówki! 😉
No to dobrze ich znasz 😉 Polskie głowy mają!
Na Japonię zawsze brakuje czasu. Tam jest tyle miejsc do zwiedzenia, rzeczy do zobaczenia i w ogóle dań do zjedzenia, że w głowie się nie mieści! 😀 Podczas mojego “wielkiego” powrotu do Kraju Kwitnącej Wiśni planujemy na stolicę poświęcić ok. 3 dni i plan, który opracowałam, jest tak napięty, że tylko trzymam kciuki, by choć w połowie się udał 😀
To i ja trzymam!
A ten sliniak, to dlatego, ze steki takie soczyste, czy dlatego, by uchronic ubranie przed nadmiernym slinieniem sie?:)
Chyba to drugie 😉
Ponoć poranne wstawanie to sukces do udanego dnia. Nigdy nie wiem, której zasady się trzymać… Kiedyś znowu ktoś powiedział, że sukces nie osiąga ten, kto wcześniej wstaje tylko ważne aby zrobił to z uśmiechem na twarzy 🙂
Ja z rogalem na ustach i ze smakiem przeczytałem ten wpis i zgłodniałem… Na danie główne marzy mi się duże Tokio i do tego może jeden stek. Na deser dodam, że wciągnął mnie ten post.
Podpisuję się pod wersją z uśmiechem Mariusz. Ale smaczny też Twój komentarz! 😀 Macham już od kangurów!
niesamowite, też jestem w Tokio i chodzę podobnymi ścieżkami, może się nawet minęłyśmy na ulicy… Pozdrawiam
😀 I podoba się w Tokio?
Czasami warto poleniuchowac i wybrac sie na zwiedzanie nieco pozniej. Mysle, ze jesli jest sie wyspanym i w lepszym humorze to i okolice fajniej wygladaja.
Kocia kawiarnia jest tez u nas w Chiang Mai.Nie jest to moje ulubione miejsce, bo kotki nigdy nie sa w nastroju na zabawe, ale moze sobie na nie godzinami popatrzec, co tez moze sie podobac.
Cieszę się, że się zgadzamy 🙂 W tym Chiang Mai jest tyle rzeczy, o których nie wiedziałam!
Jak zwykle cudownie to opisalas:)
Dziękuję 😀 Cieszę się, że się podobało. Jeszcze zostały dwa japońskie wpisy
No to już wiem co dzisiaj na obiad. Stek raz, poproszę!
Wszystko przez Ciebie 😉
Smacznego 🙂